Dream out loud

Dream out loud

niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 15

~ Tak  wiem, nawalam. Słabo idzie to pisanie. Powiem szczerze, że doba ma za mało godzin, trochę mi ostatnio nie styka czasu. A jak już znajdę chwilę to idę spać xd  Ten rozdział troszkę króciutki no ale jest... Tak czy siak wiedzcie, że o was pamiętam cały czas jesteście w szufladce "pilne do zrobienia", bardzo się ciesze, że ktoś tu zagląda od czasu do czasu bo cały czas liczba wyświetleń rośnie :)  Happy! happy! happy! Enjoy...


Jared:
Wszedłem z Ashley na salę gdzie odbywała się cała akcja charytatywna. Za nami było kilka fotoreporterów ale dzisiaj nie specjalnie miałem ochotę na stanie, uśmiechanie się i pozowanie do zdjęć. Nie chciałem też płoszyć mojej dzisiejszej towarzyszki, chociaż z tego co widziałem te całe flesze i nawoływanie do pozowania to specjalnie jej nie przeszkadzały. Widać było po niej, że jest pewna siebie i swobodna w takiego typu towarzystwie. Sprawiała wrażenie jakby się tym nie przejmowała, że ludzie na nią patrzą.        A było na co popatrzeć... Miała na sobie piękną, długą, białą suknię z dość nietypowymi zapięciami. Dziwnymi dlatego że dwa suwaki były umieszczone przy złączeniu ramion i materiału zakrywającego brzuch, idealnie wszyty tak aby ściągał materiał przy talii. Wspomnę jeszcze że odkrywała całe plecy. Do tego poruszała się stabilnie, można powiedzieć że jak modelka na wybiegu na ogromnych obcasach. Tak trzeba jej przyznać, jest bardzo seksowna... I mogę się założyć że wie co z czym się je w tych sprawach. Jezu, Leto stop! Miałeś przestać myśleć o kobietach w ten sposób. Ale z drugiej strony to weź tu się człowieku oprzyj jak tu tyle odkryte i do tego taka ładna... W środku było osób, a pora była usiąść. Na szczęście stolik był blisko więc szybko podszedłem z Ashley i wpierw odsuwając jej krzesło, usiedliśmy i czekaliśmy aż wszystko się zacznie. Shannon'a jeszcze nie ma pewnie znów za późno wyjechał, jak to on zresztą.
- Twój brat nie przyjdzie?
- Będzie, na pewno będzie. Tylko, widzisz na starość jak człowiek nie nosi zegarka to ciągle się przez to spóźnia. Tak, to cały Shannon.
- Zapamiętam to sobie.
- I bardzo słusznie. - O wilku mowa, w naszą stronę zmierzał właśnie mój straszy brat razem z tak jak wcześniej podejrzewałem Ellie. I dobrze, że kogoś zabrał bo siedział by tak sam a El jest bardzo specyficzną osobą, ma osobowość typowej panienki. Ale przyznam że bardzo ją polubiłem. Dobrze by było jakby coś z tej znajomości z Shann'em coś wynikło. Przydałaby mu się dziewczyna. Wracając do moich przeczuć, tak jak również wcześniej myślałam, że gdy tylko zobaczy Ashley to zacznie kręcić tym swoim wścibskim nosem bo tylko podszedł do stolika to jego mina mówiła "Jay, do jasnej cholery kto to jest?!". No może nie dokładnie to mówiła ale coś w tym stylu. El na szczęście tylko stała i patrzyła się z uśmiechem na każdego, chociaż mogę się założyć, że nie przypadną sobie do gustu.
- O hej już jesteście. Chciałem wam kogoś przedstawić, Shannon, Ellie to jest Ashley Jones i będzie mi towarzyszyć dziś wieczór.
- Bardzo mi miło was poznać. - Ashley powoli wstała i wyciągnęła rękę w stronę El a potem Shann'a.
Miałem racje bo zanim El ją uścisnęła to zlustrowała ją od góry do dołu. Kobiety... A brat to tylko prychnął coś pod nosem i powiedział cześć. Resztę wieczoru kiedy ktoś ciągle gadał na niewielkiej scenie, siedzieliśmy wszyscy bez słowa. Ta cała gadka trwałą z godzinkę może krócej, ogólnie wiało niesamowitą nudą tylko bla bla bla. Gdy to się skończyło można było iść do barku albo wyjść na parkiet i potańczyć albo po prostu siedzieć i rozmawiać. Innymi słowy dosyć nie typowa ta impreza. No ale my jak siedzieliśmy tak siedzimy dalej i robiło się coraz bardziej niezręcznie. Nie wytrzymałem tego dłużej.
- Nie wiem jak wy ale my idziemy trochę z Ashley potańczyć. - Po moich słowach wstaliśmy.
- Coś nie zbyt komfortowa sytuacja, co?
- Nie da się nie zauważyć...
- A czemu takie spięcie, pokłóciliście się czy coś?
- A można tak powiedzieć. Mój bart często ma jakieś fochy. - Ta, fochy. Akurat u Shann'a to zjawisko prawie nieosiągalne, to jest ten typ, który zazwyczaj rozwiązuje problemy w zarodku. No ale jej chyba nie powiem, że a no wiesz mój brat jest spoko tylko razem z jego koleżanką nie przepadają za tobą. Albo prościej mają cię za kolejną sukę, z którą zacząłem się spotykać. - No ale odbiegając od tematu to jak ci się tu podoba?
- Jest świetnie. Bardzo dziękuję, że mnie zaprosiłeś.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - O tak, tańczy się z nią cudnie. Taka zgrabna i szczupła. W końcu po kilku rundkach obrotów i zawirowań, postanowiliśmy się czegoś napić. I chyba El postanowiła przełamać lody, bo po chwili zaczęła rozmawiać z moją towarzyszką.
- A tak w ogóle to jak się poznaliście?
- Ashley robiła ze mną wywiad,  a że nie miałem kogo zabrać tutaj to stwierdziłem czemu nie i oto jesteśmy.
- To świetnie... - Już miała zadać kolejne pytanie ale coś mi mówiło, że nie wyniknie z tego nic dobrego więc czym prędzej a parkiet. Potem tylko widziałem jak coś do siebie powiedzieli i stuknęli się kieliszkami. Potem specjalnie na nich nie patrzyłem bo siedzieliśmy z Jones przy barku rozmawiając i poznając się.
- To jak tam, idziemy do nich?
- Wolałbym nie.
- Wiem, tak tylko sprawdzałam co powiesz. - Wzięła łyka tequlli. - Oni mnie nienawidzą.
- Nie no co ty zdaję ci się, po prostu za krótko ich znasz.
- Jared, nie pogrążaj się, doskonale wiem z kim w przyszłości obalę butelkę procentów a z kim nie. I to między innymi tamta lansowana lala.
- Ej no bez przesady, El jest fajna.
- Tylko ci się wydaję.
- No mniejsza z tym, ja tam ją lubię. Zaraz, zaraz a wiedziałaś, że ze mną obalisz butlę procentów?
- No jasne, że tak.
- A po czym to stwierdziłaś?
- Jesteś fajny, przystojny, masz gadane więc czemu by nie?
- Hoho odważnie. A co jeśli by się nie sprawdziło?
- To zmarnowała by się ta cała butelka. - Wzięła do ręki kieliszek pokazując by jej dolać. Jak tak dalej pójdzie to wszyscy doskonale wiedzą jak to się może skończyć... Ale nie ma co fajna jest...
- Dobrze mi się z tobą gada, jak będziesz kiedyś w Los Angeles to zadzwoń, wyskoczymy na jakiegoś drinka czy coś  tym stylu.
- Mówisz masz, nawet wiesz co? Tak się składa, że niedługo tam będę.
- Gadasz?
- Nie no serio. Obiecuję zadzwonię.
- Trzymam za słowo. - W ten sposób zalani jak cholera, przegadaliśmy większość imprezy przy barku. Nawet zbiłem jedną szklankę za co barman patrzył się na mnie dziwnie. Ale co tam, to tylko szklanka. Oszczędziłem mu zmywania.
- Dobra nie wiem jak ty, ale ja bym chciała już wracać do domu... padam, po prostu padam...
- Oj tak, dobrze mówisz. To chodź może złapiemy jakąś taksówkę. - Na dworze było dosyć chłodno, ale szczęście nam dziś dopisywało i nie musieliśmy długo czekać na taryfę.
- To była bardzo, ale to bardzo upojna noc w naszym wykonaniu panie Leto.
- Nie zaprzeczę panno Jones. I bawiłem się świetnie.
- Ja też. Było super. - Po jakimś czasie byliśmy już na miejscu.
- To co, będę się zbierał.
- Oj weź. Noc jeszcze młoda, może wpadniesz na minutkę lub dwie?
- A w sumie co mi szkodzi. - Zapłaciłem za taksówkę i poszedłem śladem Ashley. No, proszę proszę, komuś się tu całkiem nie źle powodzi. Blok, w którym mieszkała był dosyć spory, a po wyglądzie holu można dostrzec, że trochę trzeba mieć kasy żeby tu zamieszkać. Szliśmy prostu korytarzem prowadzącym do windy. Całe szczęście o tak późnej porze nikt nią nie jeździł więc szybko wjechaliśmy na górę. Chwila szukania kluczy i wow...
- No, widzę że dobrze ci się tu mieszka.
- Nie zaprzeczę. Nie jest tu tak źle.
- To w takim razie ja jestem bardzo ciekawa jak jest u ciebie we tej willi i LA.
- A byłaś kiedyś w klubie ze striptizem?
- Eee.. haha. A co to za pytanie?
- No mniejsza, to właśnie mój dom to taki burdel, wszystkiego jest po trochu.
- Żebyś wiedziała. Chociaż te niektóre szpargały Shannon'a to szczerze wywaliłbym za okno, prosto do basenu. Albo nie! Za bardzo lubię gościa od basenu, nie pamiętam jak się nazywa...
- No to mamy kolejną beznadziejną okazje to napicia się. - Podeszła do dużego, białego barku i wyciągnęła dwa kieliszki na wino oraz jego butelkę.
- Za biednego gościa od basenu.
- Za gościa! - I w taki oto sposób rozpoczęliśmy kolejną popijawę, którą z moich głębszych przemyśleń, trzeba było niedługo skończyć, ale kto by tam się słuchał przebłysków tych dobrych myśli. Strasznie ciepło jest w tym mieszkaniu, no idzie się ugotować. Odwróciłem się na chwilę żeby zdjąć marynarkę a gdy się już odwróciłem zastałem niezły widok...
- No nie! Ale ze mnie niezdara... - Gdy się odwróciłem zobaczyłem resztkę wina, a dokładniej to resztkę tego wina na jej białej sukience. Ciekawy widok, chociaż wcale nie fajny jeśli chodzi o późniejsze problemy z usunięciem plamy.
- No wiesz zdarza się. Ale zobacz nie ma tego złego, zapodasz projekt takiej sukienki jakiemuś projektantowi i się na tym wybijesz. Jeszcze się później będziesz z tego śmiała!
- Skoro tak mówisz... A teraz pomóż mi ją odpiąć. - Odwróciła się zalotnie przerzucając włosy to z jednej strony jej gołych pleców bym mógł rozpiąć suwak, to na drugą by rozsunąć kolejny.
- Dziękuję...A teraz poczekaj tu chwilę a ja pójdę się przebrać. - I odeszła w stronę, któregoś z pokoi zostawiając mnie samego przy barku. Do tego bardzo dobrze wyposażonym barku. Ogólnie, jak to kobiety, to miała ładne mieszkanie. Nowoczesne, bo panował ogrom bieli połączonej z beżem, kawą i trochę czerni do tego jakieś dodatki ale i tak ograniczone do minimum.
- Jared? Mógłbyś mi jeszcze w czymś pomóc? - Czyżby jeszcze jeden suwak do rozsunięcia w tej diabolicznie pięknej sukni?
- Już idę! - No co zrobisz? Nic nie zrobisz, trzeba się pofatygować. Jakby nie patrzeć to długie to mieszkanie. Już chyba jestem serio zmęczony żeby zastanawiać się nad takimi rzeczami jak wymiar czyjegoś domu.
- Co się... - I zanim zdążyłem dokończyć to o mało co się nie wywaliłem bo poczułem, że Ashley z rozbiegu na mnie wskakuje, oplata nogami w pasie i zaczyna całować. Wow... Odważna dziewczyna. No nie powiem, że mi się nie podobało bo było fantastycznie. Oparłem się lekko o ścianę by było nieco wygodniej. Położyłem dłonie na jej biodrach i zacząłem wodzić nimi wyżej i gdy doszedłem do okolic łopatek, spostrzegłem miłą niespodziankę, a jaśniej mówiąc to moja najnowsza znajoma postanowiła przejść od razu przez grę wstępną bo sama pozbyła się stanika pozostawiając tylko dolną część bielizny. Ale żeby nie było tak pięknie, bo zawsze coś musi siać zamęt w takich momentach to obudziło się szanowne sumienie. Inna sprawa, że przez wcześniejszą część wieczoru nic się nie odzywała i wręcz nakazywała pić ile tylko dusza zapragnie ale teraz oczywiście musiało przemówić. Jared, nie rób tego, będziesz żałował, obiecywałeś że nie będziesz tak więcej robił, koniec z takimi numerkami, a druga strona na to weź przestań nie masz dwudziestu lat, długo już nie pożyjesz, co ci tam szkodzi, może wyjdzie cosa dobrego z tej historii, nie spróbujesz to się nie dowiesz...
- Pieprzyć to... - Nic nie odpowiedziała, tylko poczułem na ustach, że się lekko uśmiechnęła. Nagle odczepiła się od mojego tułowia i stanęła na nogach nie przerywając pocałunku po czym zaczęła powoli rozluźniać mi krawat. Dalej w ruch poszła koszula i pasek od spodni. Zanim zdążyła posunąć się dalej, podniosłem ją aby jeszcze raz oplotła się nogami i przeniosłem całą akcje do łóżka, potem po prostu odpłynąłem...
Rano obudziło mnie cholernie wkurzające dzwonienie telefonu. Już miałem powiedzieć żeby ktoś to wyłączył ale otworzyłem oczy i przypomniałem sobie całą nocną przygodę z niczego sobie blondynką. Szybko założyłem spodnie i wyszedłem z pokoju by jej czasem nie obudzić. Nawet nie patrząc na wyświetlacz wcisnąłem zieloną słuchawkę.
- Jared, można wiedzieć gdzie ty do jasnej cholery jesteś?!
- Ja...
- Ty, matole! Czy chociaż wiesz że dziś wylatujesz do Los Angeles?
- Wiem.
- A może wiesz jeszcze gdzie się aktualnie znajdujesz?
- Emma spokojnie, po co te nerwy, wiem doskonale gdzie jestem. Nie musisz się tak martwić.
- Martwić? Już sobie nie schlebiaj, proszę cię. Przypominam tylko że dziś wieczorem masz lot to domu.
- Emma a mogłabyś być taka dobra i przełożyć mój lot?
- Serio?
- Nie dla zabawy wiesz.
- A co takiego cię zatrzymuje w Waszyngtonie?
- No nie ważne. Zrobisz to?
- Dobra. A co powiedzieć Shannon'owi?
- Co tam chcesz, możesz nawet powiedzieć żeby się nie interesował, tak ode mnie.
- Jak sobie chcesz. Na razie.
- Cześć. - Uf, dobra jedna sprawa jakoś załatwiona. Bratem to się raczej nie muszę przejmować. Zostaję tylko Ashley. Co z tym zrobimy? W sumie było fajnie, nawet bardzo... Może by coś z tego wyszło. Później o tym pomyślę, może blondi będzie wiedziała co o tym myśleć, jak na razie to czuje suszę. Wody. O tak woda to jak na razie jedyny związek, który mi potrzebny. Poszedłem do kuchni i wygrzebałem z lodówki zimną butelkę. Pijąc zerknąłem na ekran komórki, o rany już 13? Trochę zabalowałem, nie powiem że nie.

" Lot masz przełożony na jutro o 10. Nie ma za co."
" Wiesz, że jesteś najlepsza?"
"Wiem"

Krótko zwięźle i na temat. To w Ludbrook jest świetne, dlatego jest najlepszą asystentką pod słońcem.
- Z kim tam piszesz przystojniaku? - Nawet nie usłyszałem kiedy otworzyła drzwi od sypialni, teraz siedziała ubrana w długą bluzkę i krótki spodenki ukazujące jej długie zgrabne nogi.
- Z asystentką, nie wylatuje dzisiaj tylko jutro.
- O to dobrze, a dlaczego tak?
- Chciałem spędzić z tobą jeszcze jeden dzień.
- O jak miło z twojej strony!
- Tak sobie pomyślałem, że nic mnie aż tak nie ciągnie do domu więc czemu nie zabawić tu jeszcze chwilę?
- Wspaniały pomysł!
- To co jakieś opcje na dzisiaj?
- Jakiś klub? Zakupy? Co chcesz, znam miasto jak własną kieszeń, możemy iść gdzie chcesz.
- Brzmi obiecująco...
- A wieczorem, gdy nie będzie już co do roboty, można zawsze powtórzyć dzisiejszą noc...
- Bardzo dobry pomysł...
- Ale puki co, to wychodzimy gdzieś na miasto. Tylko najpierw wezmę prysznic.
- To ja pojadę do siebie to hotelu i przyjadę za godzinę.
- Okej, do zobaczenia. - Dała mi buziaka w policzek i odeszła w przeciwną stronę. Tak, zdecydowanie dzisiejsza noc mi się podobała i z chęcią bym ją powtórzył. Dobra Leto stop, najpierw do siebie się umyć, potem będziesz fantazjować. Zabrałem z sypialni resztę moich rzeczy, marynarkę z krzesła i wyszedłem. O tej porze o dziwo nie było tak trudno złapać taksówkę, zdążyłem stanąć na chodniku i za chwilę jedna z nich podjechała. Mój Hotel znajdował się spory kawałek od jej mieszkania, więc dojechanie na miejsce trochę mi zajęło. Między czasie w moje kieszeni wibrował telefon. Esemes od Lizz. Rany zdaję się jakbym wieki z nią nie rozmawiał, ale nie będę do niej dzwonił, może jest zajęta, albo coś. Po za tym ona jest jedną z tych osób, z którymi nie lubię rozmawiać telefonicznie, zdecydowanie wole rozmowę na żywo.

" Hej! Jak tak się bawisz? Mam nadzieję, że dobrze bo już się za wami wszystkimi stęskniłam. Chciałabym żebyś wpadł do mnie na kolację jutro, będzie fajnie poopowiadacie mi z El i Shann'em jak było. Tomo z Vicky tez będą. Będzie mi miło jak wpadniesz."

O kurczę no. Akurat jutro? Wtedy właśnie wylatuje. No trudno, wpadnę do niej jak wrócę, w sumie to się za nią stęskniłem. Już nie zdążyłem odpisać bo samochód dojechał do celu. Zapłaciłem i poszedłem się odświeżyć przed wyjściem...





czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział 14

~ Hej! Bardzo was przepraszam, że tak okropnie długo czekaliście na ten rozdział ale "chwilowo" cierpiałam na brak motywacji i pomysłów co do dalszych losów bohaterów ;( Ale na szczęście problem (jak na razie) mamy z głowy ;D W ogóle to sukces ponad 1000 wejść! Nawet nie wiecie jak się ciesze, że ktoś to czyta ;p Także miłego czytania kochani ;)


Lizz:
Pierwszy dzień miesiąca. Czyli słodki czas wypłaty! W sumie to finansowo układało mi się jak na razie całkiem nieźle. No na pewno lepiej gdyby porównać sytuacje z przed kilku tygodni do teraz. A skoro już mam trochę kasy to mogę w końcu sobie na coś pozwolić. El wraca dziś wieczorem ale już nie będę jej męczyć, to zaproszę ją jutro na obiad albo kolacje czy coś takiego. A co tam zrewanżuję się, zaproszę wszystkich. Chłopaki też może coś ciekawego opowiedzą. W końcu w Waszyngtonie nie mogło być aż tak nudno żeby tylko siedzieli w hotelu i wychodzili w sprawach zawodowych. W ogóle marzec zapowiada się kwitnąco, w pracy bez spiny, studia jako tako lecą a praca do napisania jak leżała tak leży ale jest jeszcze trochę czasu, facet chce otworzyć galerię z moimi fotografiami, w drugiej pracy po prostu nie do opisania no kasa to płynie i jeszcze sama mam dostęp do najlepszych narkotyków jakie można sobie wymarzyć. No żyć nie umierać! A skoro o tym mowa to przydałoby się zaopatrzyć w co nowego. Ale najpierw zakupy, tak zakupy. Tak ale ze mnie to taka kuchareczka jak nie powiem co... O matko wiem! trzeba będzie wspomóc się kimś, a konkretnie najlepszym specem od jedzenia jakiego znam albo jedynego, którego znam czyli Tomo, o tak to będzie najlepsze rozwiązanie, żeby wszystkim smakowało i by nikogo nie otruć. No to dzwonię. Jeden sygnał, drugi, trzeci. Kurczę co z nim?
- Halo? - No w końcu odebrał łaskawie...
- Hej Tomo! Obudziłam cię czy coś?
- Można tak powiedzieć...
- Aaa... eee - kurka niezręcznie.
- Nie eeee, tylko mów co w trawie piszczy, o co chodzi i tak dalej...
- No bo jest sprawa...
- To już wiem, dalej Lizzy.
- Bo chciałam was zaprosić na jakąś kolacje obiad czy coś w tym stylu.
- "Was" czyli kogo?
- No ciebie, Vicky, Jared'a, Shannon'a, El, no wiesz taki tam wieczorek. Opowiedzieli by co tam się wydarzyło w wielkim świcie.
- O to bardzo miło z twojej strony, a na kiedy?
- Może jutro? Co ty na to? Bo też nie chciałam ich męczyć tak od razu po podróży.
- Wiem, wiem. Też bym nie chciał.
- Ale to nie koniec...
- Wiedziałem.
- No już nie zakładaj najgorszego.
- Dobra dobra, ty mi tu nie ściemniaj tylko kawa na ławę.
-  Pomożesz mi coś ugotować? Proooszę?
- No okej, ale mam warunki...
- Co tylko chcesz.
- Pomagasz, a nie stoisz i się patrzysz, jasne?
- Tak jest szefie!
- I taką współpracę to ja rozumiem!
- No a jak by inaczej.
- Napiszę ci listę zakupów, jak czegoś byś nie dostała to pisz ja dokupię.
- Nie ma sprawy, do zobaczenia jutro.
- Na razie, i dzięki!
No i po problemie. Tak, teraz tylko po jedzonko bo w lodówce to tylko pusty karton mleka, jakieś jajko i serek przyozdobiony światłem urządzenia. Mnie to nie urządza więc serio tyłek w drogę... Ooch nie mogę... jeszcze tylko odrobinka... oj daj spokój Lizz mały dodatek ci wcale nie zaszkodzi... No i nie dało się oprzeć trzeba było się "dokarmić" jeszcze odrobinkę i można iść. Momentalnie wszystko stało się jaśniejsze i wyraźniejsze, zupełnie co innego... Lało jak z cebra ale mi to nie przeszkadzało dla mnie była przepiękna pogoda. Właśnie dlatego tak podobało mi się zażywanie małych, białych przyjemności. Sklep nie był daleko i bardzo dobrze bo w tym stanie to teoretycznie nie powinnam wychodzić ale to tylko teoria, a ją zawsze można obalić. Co z resztą często zdarza mi się robić... Idąc powoli machałam do wszystkich dzieci jakie spotkałam, no kto by nie lubił takich ślicznych buziek. Weszłam do sklepu i wzięłam największy wózek jaki był po czym dałam się ponieść i jeździłam nim po sklepie jak jakaś wariatka. Aż tu nagle BUM! - Cholera... Wpadłam w stoisko z papierem toaletowym. Albo ręcznikami papierowymi... Tak ręcznikami. Ochroniarz zaczął iść w moją stronę. O matko. Szybko zaczęłam zbierać wszystko co poupadało i układać tak jak stało.
- Przepraszam, czy wszystko w porządku?
- O tak! W jak najlepszym proszę pana! - Zlustrował mnie wzrokiem od góry do dołu robiąc przy tym poważna minę.
- Powinna pani uważać, nie jeździ się wózkiem po sklepie...
- A tak, tak. bardzo przepraszam to się więcej nie powtórzy.
- Czy na pewno wszystko dobrze? Dziwnie pani się zachowuje...
- Tak jest psze pana! Po co te nerwy, ja tylko po zakupy.
- Do widzenia.
- Paaa - Odwrócił się i tylko pokręcił głową. A to palant.
Dobra skoro już rozwaliłam te papiery, to chociaż jeden wezmę, Tomo na pewno się jakiś przyda. Co mamy dalej na liście... Kurczę wszystko wiruję, dobra, jakoś sobie poradzę... O! Jajka. Tak na pewno jajka. Na poszukiwanie jajek! Dotarłam do nabiału wzięłam paczkę. O. MÓJ. BOŻE. Mleko czekoladowe. Wieki go nie piłam. Padłam na kolona i zaczęłam obracał w ręku opakowania smakowego mleka. Jakaś kobieta stała nieopodal z na oko dziesięcioletnim dzieckiem i coraz zerkały w moją stronę.
- Heej! Cześć! Lubisz mleko czekoladowe? - Nic mi nie odpowiedziało za to jego matka tylko szarpnięciem pociągnęła dziecko byle dalej ode mnie. Bynajmniej ja to tak odebrałam.
- No nie lubisz? Jak to? Ojej...
No dobrze, to jak oni nie lubią to ja wypije za nich, a co tam wezmę całą zgrzewkę. Będzie na zapas. Następnie wzięłam chyba z pięć rodzai serów. Jezu co on chce na tą kolację zrobić.Długo by wymieniać czego ten Chorwat nawymyślał w tej liście zakupów. No to ostatni punkt programu czyli kasa. Pani sprawnie przekładała produkty przez skaner, a ja tylko wkładałam i czasem zerkałam czy dużo zostało do zapakowania.
- Ładną mamy dziś pogodę prawda? - Spojrzała się na mnie i na okno.
- Co się komu podoba. Leje dziś jak z cebra więc dla mnie nie jest ładna.
- Jak to? Można tyle rzeczy robić w deszczu...
- Zapewne proszę pani...
Grzecznie się pożegnałam i wyszłam z zakupami idąc prosto do domu. Dlaczego ludzie nie lubią deszczu? Przecież to takie super. Oczywiście idąc po schodach do domu wywaliłam się. Na łokieć. Boli. W końcu jakoś się doczłapałam na górę, przekręciłam kluczyk w zamku i weszłam do domu. Szybko włożyłam wszystko do lodówki i do szafek. Nawet za bardzo nie interesowałam się tym czy dobrze rozmieszczam jedzenie ale kto by się tam przejmował. W ogóle to przydałoby się zaprosić ludzi na te kolacje, esemes będzie najlepszy nie mam ochoty dzwonić jeszcze by się kapnęli, że ze mną coś nie bardzo. Jezu jakie te zakupy męczące... Spać. Tak, spać...
- Lizz... - Matko, co się dzieje?
- Lizz... - Moja głowa...
- Elizabeth nie wiem czy masz drugie imię Gartner! - O matko Tomo!
- O. Tomo, hej. Jak tu wszedłeś?
- Przez komin wiesz? No przez drzwi, normalnie a jakby inaczej? - Tak wczoraj padłam, że zapomniałam zamknąć? Wow nie źle. Chyba trochę przesadziłam z dawką.
- Rozumiem. Okej nic się nie stało.
- Chyba nie źle wczoraj zabalowałaś. Kiepsko wyglądasz, na pewno chcesz robić tą kolacje? - O mój Boże no tak kolacja! Zapomniałam. A na samą myśl o jedzeniu to robi... robi mi się... niedobrze... Będę wymiotować. Jak rakieta wystrzeliłam do łazienki. Już mało brakowało i bym nie zdążyła. Zaraz za sobą słyszałam Tomo ale nie wiem co mówił skupiłam się bardziej na obecnej nieprzyjemnej czynności. Ale że chciał się na coś przydać to potrzymał mnie za włosy, chociaż tyle w tej sytuacji mógł zrobić. Siedzieliśmy w łazience z dziesięć minut. Nareszcie skończyłam i mogłam się ogarnąć.
- Wszystko dobrze, już ci lepiej?
- Tak, znacznie lepiej, dziękuję.
- Jesteś pewna, że chcesz robić tą kolacje?
- No tak tak, już skoro się tu pofatygowałeś to chciałabym się ze wszystkimi spotkać, pogadać. Dowiedzieć się co tam u nich i u ciebie z Vicky.
- Okej, no to bierzmy się do roboty! Vicky przyjdzie jakoś na osiemnastą dobrze? Tak trochę wcześniej wpadnie a pozostali na dziewiętnastą?
- Tak, zgadza się. No to mamy dużo czasu. Ja zacznę ogarniać w kuchni to co nam będzie potrzebne a tobie radziłbym wziął chłodny prysznic i... eee... może umyć zęby.
- No wiesz co dzięki! Nie no fakt przydałoby się.
- Dobra to ogarniaj się ja lecę gotować.
No i wyszedł zostawiając mnie trochę zażenowana tą całą sytuacją. Rany, ale dałam ciała... Dobra jakoś się to sprostuje. Tak facet ma raje, przydałoby się umyć. Piętnaście minut i gotowa. Matko ale głupia! W salonie mogły być narkotyki! Jezu szybko! Cholera miałam racje leżą. Tylko spokojnie Lizzy nic się nie dzieje, może nie zauważył. Może nie, oby... A co jeśli tak? No to masz przerąbane kobieto, po co się głupio pytasz i to jeszcze sama siebie! Boże nie wiem jak ale spraw żeby on tego nie zauważył. Szybko otworzyłam szufladę i wepchnęłam je najgłębiej jak się da. Muszę wymyślić lepszą skrytkę niż szuflada, taką żeby nikomu nie przyszło do głowy tam zaglądać nawet jeśli, odpukać w niemalowane, policja by kiedyś wparowała... To wtedy było by nie ciekawie.
- No i jak tam ci idzie?
- A bardzo dobrze, dziękuję. Chodź to mi pomożesz.
- Okej
- A jak tam u ciebie? Już w porządku?
- Tak zdecydowanie, ten prysznic postawił mnie na nogi, po prostu nowo narodzona!
- Wiedziałem, że to ci dobrze zrobi. Jeszcze obowiązkowo musisz zjeść śniadanie, teraz! Bierz się za jakąś kanapkę czy co ty tam masz w tych szafkach. - Ma racje umieram z głodu. Zaglądam do lodówki a tam cała półka w kartonikach mleka czekoladowego. Że co? Po co mi tyle mleka? Co ja wczoraj robiłam?! Usiadłam do stołu z miseczką płatków owsianych i powoli jedzą przyglądałam się jak Chorwat przygotowuje przepyszną kolacje.
- To co tam? Co wczoraj wieczorkiem robiłaś, że w takim stanie cię zastałem w południe następnego dnia?
- No wiesz, tak mnie poniosło, no może nie tyle że poniosło ale miałam ochotę na...wino i wiesz tak jakoś jedna lampka, druga lampka i jakoś poszła cała butelka, dobry film i się zasnęło. Wiesz jak to jest. - Tak alkohol będzie chyba najlepszym wyjaśnieniem.
- Aha. To nie źle cię wzięło. Masz słabą głowę?
- Czy ja wiem.
- No mi wyglądasz na ostrą zawodniczkę!
- Żartowniś się znalazł.
- Czyli wino mówisz?
- Wino, wytrawne, czerwone, jeszcze coś do wiadomości?
- Tak. Wino, film, czipsy, biały proszek, jedno dolarówka, mówi ci to coś? - Ja pierdole wie... - Nie chcesz mi czegoś powiedzieć?
- No wiesz...
- Teraz to już wiem. Jesteś uzależniona? - I co ja mam mu powiedzieć? Będę mu się spowiadać czego to ja nie robię ze swoim życiem. O na pewno nie.
- Nie, nie jestem uzależniona...
- Nie denerwuj się tylko spójrz na mnie, prosto w oczy mi powiedz, że się nie uzależniłaś.
- Nie. Jestem. Uzależniona.
- Ja mam nadzieję, jak wpadasz w to gówno, to ciężko się wyplątać.
- A ty skąd wiesz, jakieś własne doświadczenia?
- No całe szczęście nie miałem, ale znałem kilku co się wpakowało i z tego nie wyszło i źle skończyli.
- Tomo, to tylko jednorazowa akcja, chciałam zobaczyć jak to jest.
- Lizz już mi się nie tłumacz, tylko sobie odpowiedz, czy serio masz nad tym kontrole.
- Tylko proszę nie mów nikomu...
- Nie ma sprawy zachowam to dla siebie, chyba że zobaczę cię w takim stanie jeszcze raz i to z powodu tego świństwa to nie licz na moją dyskrecje.
- Ma się rozumieć.
- Świetnie, zjadłaś? To chodź mi pomóc. - Dalej już było świetnie jak zawsze z Tomo, czegokolwiek by nie powiedział to i tak było zabawnie, a zapach był nieziemski, zdecydowanie facet ma talent. Zanim się obejrzeliśmy wybiła siedemnasta po kilku minutach przyszła Vicky. Zostawiając ich na chwile samych poszłam się ubrać w coś stosowniejszego. Wygrzebałam z szafy sięgającą do połowy ud, na ramiączka, skromną fioletową sukienkę. Nawet trochę schudłam bo jakoś inaczej na mnie leży. Ale kto by się tam przejmował tym że zrzucił zbędne kilogramy. Same plusy. Przegadałyśmy z Vicky całe pół godziny w trakcie kiedy Tomo doglądał swoich dzieł. Naszą rozmowę przerwało pukanie do drzwi. To na pewno El.
- Hej Lizz! Matko ale się stęskniłam! - I padła mi ramiona żeby mnie wyściskać. Ale co było lepsze nie stawiła się sama bo przyszła od razu z Shannon'em co mnie trochę zdziwiło. Może spotkali się po drodze lub coś w tym stylu. Oj kto by się nad tym zastanawiał.
- No dobra to jeszcze czekamy na Jared'a i możemy wcinać.
- A to nie ty nie wiesz?
- Czego?
- Jared ci nie mówił?
- A wyglądam jakbym wiedziała o co chodzi?
- No to się popisał, nawet gospodarzowi nie powiedział, no bo Jay'a nie będzie.
- O. No dobrze, trudno. A dlaczego?
- Został w Waszyngtonie.
- Jak to? Myślałam, że wróciliście wczoraj?
- No teoretycznie tak ale on przesunął sobie pobyt o dwa albo trzy dni, sam nie wiem. I wraca dopiero jutro albo po jutrze.
- Nadal nie rozumiem, a po co został? - Spojrzał to na mnie to na Ellie to na swoje buty.
- Został bo poznał jakąś kobietę.
- Eee nic nowego. - Z odpowiedzią ubiegł mnie Tomo. I w sumie bardzo dobrze bo nie wiedziałam co powiedzieć. Niby mnie to nie ruszało ale zrobiło mi się gdzieś w głębi przykro myślałam że wszyscy się tu zbierzemy. A on został i Bóg wie co ona tam z tą laską wyprawia.
- Dobra w takim razie siadamy do stołu!
- Nareszcie! Takie zapachy się tu unoszą że nie da się oprzeć.
- To zasługa naszego Tomo, gdyby nie zgodził mi się pomóc to wcale by tak pysznie nie było.
- Wiem co mówię, ona nie ma pojęcia o gotowaniu. - Wszyscy wybuchli głośnym śmiechem, w sumie to sama z siebie się śmiałam bo El miała racje nie nadaje się na kucharza.
- Mnie to tam nie przeszkadza, ja jem wszystko co podsunie mi się pod nos.
- Fakt, przyznaje fakt. Shannon raz w trasie, nie pamiętam teraz kiedy i gdzie to było, ale robiłem w tourbusie jajecznice i trochę mi się przypaliła i już miałem ją wywalić aż tu nagle wparował Shann i tak po prostu ją zjadł!
- No co byłem głodny, wtedy to pożarłbym nawet Tomo w całości gdyby nie ta jajecznica. Się ciesz a nie się śmiejesz bo te usmażone jajka uratowały ten chorwacki tyłek! - To był genialny pomysł żeby ich tu zaprosić z tym towarzystwem śmieje się z byle czego. Tylko szkoda, że ten durny typ postanowił przedłużyć sobie wyjazd i nawet mi nie odpisać na esemesa. Są ludzie i ludziska, no bywa i trudno. Niech żałuję my się świetnie bez niego bawimy. Chłopak przeszedł samego siebie, takiej pysznej kolacji już dawno nie jadłam.
- Komuś może dokładki?
- Ja poproszę!
- Skąd ja to wiedziałam...
- No co... żałujesz mi?
- Nie no skąd, że już idę ci nałożyć. Komuś jeszcze? Nie? Okej. - Razem ze mną wstała Ellie, fajnie w końcu pogadamy. Niby to tak nie wiele ale czuje jakbym jej wieki nie widziała.
- El, kochana sto lat się nie widziałyśmy!
- Też się stęskniłam. Tak bardzo bardzo.
- Też może chcesz dokładkę?
- Nie dziękuję. Chciałam tylko tak z tobą pogadać.
- To opowiadaj jak tam było?
- Bardzo fajnie, tylko szkoda, że ciebie ze mną tam nie było.
- Mniejsza o mnie, co tam porabiałaś? - Zarumieniła się. Oho coś się święci.
- A wiesz takie tam, najpierw praca, trzeba było iść na ten pokaz mody i patrzeć a kolekcja to wcale taka...
- Do jasnej cholery El, nie interesuje mnie to. To znaczy interesuje mnie to co robisz w pracy, tylko widzę że się zbierasz żeby powiedzieć jakąś bombę więc mi powiedz bo zaraz sama eksploduję!
- Za dobrze mnie znasz...
- No nie owijaj!
- Jestem z Shannon'em!
- Co?! Że jak?!
- Dobrze wiesz co usłyszałaś...
- O mój Boże to świetnie!
- Na prawdę?
- A ty się cieszysz?
- Sama nie wiem, to takie nowe... Ale raczej tak.
- Więc ja też się cieszę z twojego szczęścia!
- Jesteś najlepsza.
- A jak to się stało? Opowiadaj!
- On mnie zaprosił, na kolacje. I dał mi marchewki zamiast kwiatów.
- Czekaj a tego triku to czasem w jakimś filmie nie było?
- No było ale i tak bardzo mnie zaskoczył i bardzo się z tego ucieszyłam.
- I co dalej?
- Całowaliśmy się...
- Nie no to gratuluję! Życzę szczęścia.
- Dzięki. Tylko proszę nie mów tego na razie nikomu.
- Nie ma sprawy.
-No Lizz ile można czekać na tę dokładkę?
- Już idę! Zapomniałam o tobie.
- Ja ci dam zapomniałam.
Tego wieczoru opróżniliśmy chyba ze trzy butelki wina i kilka innych trunków. Jednym słowem zabalowaliśmy. A skończyło się tak, że wszyscy poszli późno w nocy do swoich domów, co nie było takim złym wyjściem bo jutro rano do pracy. Efekt był taki, że nic nie rozumiałam co Mike do mnie mówił a swoją robotę to po prostu odwalałam jak tylko mogłam. Kiedy przyszła ta błoga dla mnie przerwa to tylko modliłam się żeby minuty leciały jak najwolniej. Nawet nie chciało mi się iść na lunch od wczoraj na jedzenie nawet nie mogę patrzeć bo mnie mdli. Fuj. A całe szczęście, że kanapa na zapleczu jest wygodna to można na niej trochę odpocząć a nawet po kryjomu coś zażyć...





piątek, 31 stycznia 2014

Rozdział 13

~ Ponad 780 wejść. Wow. Dziękuję wam bardzo :D Widać przynajmniej, że jest dla kogo pisać ;p Przepraszam za te coraz częstsze spóźnienia ale się po prostu zorganizować nie mogę. Na wszystko mi braknie czasu. Także zdecydowałam, że nie będzie takiej dokładniej daty dodawania rozdziału, on będzie dodawany przynajmniej raz w tygodniu, z tego nie zrezygnuje ale nie wiadomo w jaki dzień. To tyle z mojej strony. Miłej lektury ;)


Jared:
To jest niesprawiedliwe. Dlaczego ja na te prawie wszystkie wywiady mam łazić sam?! Zespół to zespół a nie  tylko ja. Shannon wyszedł gdzieś nie wiadomo gdzie a ja mam siedzieć i odpowiadać po raz nie wiem który na te same nudne i nie przemyślane pytania dotyczące mnie, zespołu i innych rzeczy, o które równie dobrze mogli by spytać również mojego brata. Oby wytrzymać jeszcze jeden dzień, no w sumie to dwa, matko... Taka praca. Emma już się do mnie zaczyna dobijać, pora się zbierać. Miejsce dzisiejszego wywiadu nie było specjalnie daleko, przy dobrych wiatrach jakieś 20 minut, cóż tym razem mi nie dopisały. Jechaliśmy dwa razy tyle. Fajnie, że chociaż moja wierna asystentka ze mną jechała bo bym się chyba zanudził. taksówka była obrzydliwa i w opłakanym stanie, chętnie przeszedłbym się na piechotę albo rowerem dojechałbym na miejsce ale i tak byliśmy już odrobinę w tyle z czasem. Samochód zatrzymał się przed samymi drzwiami budynku dosyć sporego biurowca. Emma kazała mi zaczekać to ona pójdzie dowiedzieć się gdzie powinniśmy się udać. Recepcjonistka musiała właśnie usłyszeć moje nazwisko bo spojrzała się w moją stronę nerwowo się uśmiechając. Tak, ma się to coś, nie pamiętam już kiedy któraś zareagowała na mnie inaczej. Albo i pamiętam. Lizzy, tak ta dziewczyna jest wyjątkiem od reguły. Gdy pierwszy raz się spotkaliśmy czyli na scenie nie była specjalnie zachwycona, tak samo przy drugim, naszym nieco mniej miłym  zetknięciu nie patrzyła na mnie tymi zauroczonymi oczami. I właśnie za tą inność ją bardzo lubię. Właśnie! Muszę jej kupić pamiątkę, no prawię o tym zapomniałem. Tak z sentymentu mógłbym jej kupić koszulkę, było by zabawnie. No to już jest jakiś pomysł. Będę się musiał nad tym później zastanowić bo w moją stronę szła długonoga, atrakcyjna blondynka z przylepionym uśmiechem od ucha do ucha. Najwyraźniej to była ta dziennikarka, która miała przeprowadzić ze mną wywiad. Gdybym wiedział, że będzie taka ładna jechałbym tu z zupełnie innym nastawieniem. To całkowicie zmienia postać rzeczy...
- Witam, zapewne pan Jared Leto, Jestem Ashley Jones i chciałabym przeprowadzić z panem wywiad. - I z wzajemnością...
- Cześć, bardzo mi miło, mów mi Jared.
- Panie Leto...
- Jared...
- Jared. Pańska asystentka miała ustalić miejsce spotkania...
- O tak, właśnie to robi zaraz to przyjdzie. Proszę usiądź, jeszcze chwilkę jej to zajmie. - Zrobiła tak jak powiedziałem. Siedząc pewnym ruchem poprawiła swoją granatową obcisłą sukienkę, która była do niej idealnie dopasowana. Miała idealne ciało, szczupła, nie za wysoka, blondynka, wielkie oczy. Zjawiskowa.
W tej chwili przyszła Emma, uśmiechnięta co oznaczało, że wszystko poszło po jej myśli i rzetelnych notatek i długoterminowych planów, tak jak to ona zwykła panować nad sytuacją tak też i teraz wszystko miała pod kontrolą. Obydwoje z nowo poznaną dziennikarką Ashley, posłusznie udaliśmy się za nią, jak się później okazało moja asystentka prowadziła nas do wynajętej na dobrą godzinę małej sali konferencyjnej, gdzie można było spokojnie usiąść i wziąć się do roboty. Zważając na to, że Emma nie jest mi wcale potrzebna do pomocy w wywiadzie odprawiłem ją, dając jej czas wolny do końca dnia. Niech dziewczyna też ma coś od życia z tego wyjazdu.
- A więc Jared, możemy zaczynać? Jesteś gotowy?
- Jak nigdy.
- Świetnie. Pierwsze pytanie. Jak się ma twoja kariera muzyczna jak i aktorska? - Banał. Banał. Banał. Milion razy odpowiadałem na to pytanie. Dziewczyno nie przygotowałaś się. Ale spokojnie nie martw się i tak mi się podobasz. Tylko błagam nie zwal tego kolejnymi takimi pytaniami...
- Ma się cudownie zarówno muzyczna i aktorska. Pnie się w górę, jeśli można tak to ująć.
- Czy jest ktoś, z kim chciałbyś stworzyć duet muzyczny? - Też znane ale dobra, wywiady mają to do siebie, że nie są zaskakująco obfite w niespodzianki.
- Freddie Mercury.
- Oryginalna odpowiedź. - Odpowiedziała mi chichocząc jak nastolatka, oraz ukazując swój nieskazitelny biały uśmiech. Matko...
- Dzięki.
- Kolejne pytanie. Czy jesteś z kimś związany? - Oho zaczyna się...
- Tak, mam rodzinę zwaną Echelon i jest to bardzo poważny związek...
- A czy masz dziewczynę? - To chyba bardziej wyszło od niej niż to co miała w notatkach.
- Aktualnie nie, jak już mówiłem moja kariera pędzi do przodu nawet się nie oglądając, cały czas rozpoczynam nowe projekty i nie miałem jak dotąd czasu na poważniejsze związki. To by było nie sprawiedliwe w stosunku do drugiej osoby, żeby ciągle na mnie czekała kiedy wrócę z trasy lub ze studia gdzie czasami potrafię spędzić cały boży dzień. No chyba, żeby druga osoba był aż taka cierpliwa, ale jeszcze takowej nie było dane mi spotkać. Także jak na razie nie mam dziewczyny.
- Ostatnio pokazujesz się z pewną kobietą, dosyć często cię z nią widać. Nadal zaprzeczasz, że nie jesteś z nikim związany? - Złapała powoli za długopis i zaczęła przygryzać jego koniec. Oho pyta mnie o Elizabeth. Wiedziałem, że w końcu padnie to pytanie. Właściwie odpowiedź jest prosta, bo nie jesteśmy razem. Lecz z drugiej strony to jak to nazwać? Przespaliśmy się ze sobą. Chociaż fakt faktem, że obiecaliśmy sobie zapomnieć o tym incydencie, z którego i tak nie wiele pamiętaliśmy. Spotykamy się, rozmawiamy o wielu rzeczach, oglądamy filmy, nawet powiedziałem jej o moim miejscu do przemyśleń...Sam nie wiem jak z tego wybrnąć.
- Jest to moja bardzo dobra... przyjaciółka.  Często nas widać razem bo dużo rozmawiamy. A, że jestem jeszcze w Los Angeles to muszę się nagadać w związku z nadchodzącą trasą koncertową.
- Rozumiem. - Na jej twarz wpłynął niemal na ułamek sekundy uśmiech, który dobrze wiem co oznaczał. to było zadowolenie z mojej odpowiedzi. Było to żółte światło co oznaczało, że na koniec wywiadu spokojnie mogę ją gdzieś zaprosić... Ashley zadała serię jeszcze kilkunastu pytań, jednych bardziej oryginalnych drugich mniej. Typu ulubiony kolor. Co bym zmienił gdybym mógł i takie tam głupoty, które znam na pamięć jak pacierz. Dobra koniec z pracą na dziś. Zielone światło zaczynało migać swoim jaskrawym światłem więc spokojnie mogłem się spytać czy nie ma ochotę na kawę ale co mnie bardzo zdziwiło, nawet nie zdążyłem, bo sama panna Jones mnie uprzedziła...
- Nie masz ochoty Jared wyjść gdzieś jutro? - Nie wiem czy kiedykolwiek w życiu kobieta uprzedziła mnie z zapytaniem o wyjście. Dziwnie uczucie.
- Jutro? Mi pasuję nawet dzisiaj.
- Z przyjemnością poszłabym dzisiaj gdzieś z tobą, ale mam jeszcze na dziś do obskoczenia parę placówek.
- Nie no okej, rozumiem, praca... To może na początek nowej znajomości poszłabyś ze mną na imprezę charytatywną? Sam z Shannon'em będę się tam nudził jeśli będziesz chciała zadasz jeszcze jakieś pytania. - A co tam i tak impreza będzie chałą to mogę sobie pozwolić na osobę towarzyszącą, która na dodatek jest bardzo pociągająca... A z resztą Shann pewnie tez kogoś sobie przypałęta bo nie mam zielonego pojęcia co by robił cały dzień po za hotelem i to w dodatku sam.
- Dobrze. Z przyjemnością tam się z tobą pokaże. - Jest. Zgodziła się.  - A teraz wybacz, ale muszę już niestety lecieć spotkamy się jutro pod tym adresem. - I wręczyła mi karteczkę z nabazgranym adresem. Uuu i nawet numerem telefonu. No proszę proszę, nawet nie musiałem się domagać. Dziewczyna wie czego chce.
- Już się nie mogę doczekać na nasze spotkanie Ashley Jones.
- Do zobaczenia. - Pożegnała się w pośpiechu i wyszła z pomieszczenia. Wszystko bardzo ładnie się układa po mojej myśli...


Shannon:
Staliśmy tak, patrząc się w widok pięknego miasta Waszyngton i co chwilę każde zerkało z drugie I żadnemu wcale nie było śpieszno zaczynać temat.Bo najprawdopodobniej Ellie tak samo jak ja nie miało pojęcia co w ogóle powinno w takiej sytuacji. Ona ma jeszcze lepszą sytuację,  bo właśnie pocałował ją sporo od niej samej starszy facet. Boże no jak nastolatki, coś się wydarzyło a później wstyd zacząć o tym rozmawiać.
- No i co z tym zrobimy? - Jednak ku mojemu zdziwieniu El podjęła się pierwsza rozwikłaniu chwilowo dręczącego nas pytania "co dalej?".
- Z czym? - Debilu. Odpowiadaj rozsądniej...
- Z nadmierną emisją gazów cieplarnianych, wojami na świecie i głodem w Afryce. No co zrobimy z całą tą... akcją?
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz?
- Bo ja... ja... no bo jestem sporo straszy od ciebie.
- I przeszkadza ci to? Nie denerwuj się, spokojnie. I porozmawiaj ze mną normalnie.
- A tobie nie? Przepraszam, denerwuję się...
- Właśnie widzę... Moja babcia ma prawie 80 lat i jakoś nie przeszkadza mi to w kochaniu jej. - Co to za porównanie. Zaraz, zaraz co?!
- Kochasz mnie? - Dobra, posunąłem się za daleko...  Może trochę nie właściwe pytanie na tą chwilę- Nie ważne, nie musisz na to odpowiadać.
- Bardzo, bardzo cię lubię. Jesteś zabawny i miły dla mnie, że nie wiem jak ktokolwiek mógłby cię nie lubić...
- Ale...
- Ale, znamy się bardzo krótko, miesiąc,dwa? Może trochę ponad.
- Masz racje.
- Ale to nie zmienia faktu, że cię bardzo lubię, i że chcę się z tobą spotykać...
- A chciałabyś spróbować?
- Konkretnie czego? - Z jej oczu można było wyczytać bardzo wyraźnie strach przed tym co zaraz powiem.
- No wiesz...Noo. Czy... - Do jasnej cholery Shannon! Weź choć raz w życiu się wykaż odwagą! - Czy chciałabyś spróbować być ze mną. - Powiedziałem to. Uff. Na jednym wydechu i nie wiem czy coś z tego zrozumiała ale powiedziałem. Stała przede mną nie wiedząc gdzie ma podziać wzrok. Nie wiedząc co powiedzieć. Taka zakłopotana mała El.
- To ja mam propozycję... - Ostrożnie podniosła na mnie wzrok czekając cóż to mądrego wymyśliłem. - Rzucimy monetą. - Sięgnąłem do kieszeni po jakąkolwiek monetę. - Jeśli wypadnie orzeł to obiecasz mi, że to rozważysz, a jeśli wypadnie reszka to rzucimy jeszcze raz, co ty na to? - Wiedziałem, że zacznie się z tego śmiać. O to chodziło, żeby przerwać tą niezręczną ciszę, która bezceremonialnie nas blokowała.
- To jak?
- Zgoda. Przemyśle.
- Przemyśl ale nie odrzucaj od razu. Proszę.
- Obiecuję.
- I taką rozmowę to ja rozumiem!
- Zawsze musisz wrzucić swoje pięć groszy w postaci kawału?
- Oj weź, kto nie lubi się pośmiać?
- A chociaż sam je wymyślasz czy masz swojego tekściarza?
- Haha. Bardzo śmieszne wiesz. Oczywiście, że wymyślam je sam ślicznotko. Dobra na dziś mój rękaw niespodzianek i kawałów się troszkę wyczerpał. Wracamy?
- Jasne. Zmarzłam, trochę tu wieje. - Idąc do wyjścia otuliłem ją ramieniem i tak zeszliśmy do samochodu. Miasto nie było już takie zapchane jak wcześniej. Na moje nieszczęście bo przez to jazda autem z El nie trwała tyle ile bym chciał...
- Dziękuję za miły wieczór, marchewki i wszystko inne. Było cudownie.
- Dla panienki wszystko. - Wysiedliśmy z samochodu i szliśmy bardzo powolutku w stronę holu.
- Ellie, a poszłabyś ze mną jutro na taką tam imprezę charytatywną? Było by mi bardzo miło gdybyś się tam ze mną wybrała...
- Pewnie, że pójdę.
- No to w takim razie do jutra wieczorem.
- Do jutra. - Pożegnaliśmy się buziakiem w policzek, już nie chciałem naciągać struny, żeby całkowicie wszystkiego nie spieprzyć. Oj to był długi wieczór...

                                                                                  ***

Jak zwykle spóźniony! Dlaczego ja się nie potrafię ogarnąć na czas?! Jak tak dalej pójdzie to ja się spóźnię na własny pogrzeb. Dobra tylko wezmę marynarkę i kluczyki i piegiem do windy. Samochód na szczęście był już podstawiony więc nie musiałem się patyczkować, żeby do niego pędzić nie wiadomo gdzie. Miasto o tej porze całkiem do przejechania, na moje szczęście. I jeszcze jeden bardzo dobry aspekt całej sprawy, że hotel El nie był jakoś strasznie daleko. Gdy podjechałem, Ellie już na mnie czekała.
- Jak zwykle modnie spóźniony.
- Cześć, przepraszam, no nie potrafię się wyrobić jakoś.
- Cześć, nie szkodzi nie czekałam długo.
- Uff, kamień z serca.
- Długo będziemy jechać?
- Nie, co ty to kawałek drogi.
- To super. Dobrze wyglądasz.
- Nie tak jak moja towarzyszka ale dziękuję.
- Nie ma za co i też dziękuję. Jutro wracacie?
- Tak, jutro wieczornym lotem. A ty kiedy wracasz?
- Jutro ale wylatuję wcześniej.
- Ale ci dobrze, będziesz wcześniej w domu.
- No nie wiem czy tak dobrze, tylko przejdę przez próg i do roboty, artykuł się sam nie napisze.
- A właściwie to co ty robisz zawodowo?
- Takie tam, chodzę na pokazy potem pisze z nich recenzje, artykuły. Tworze prognozy na kolejne sezony mody.
- To chyba fajna praca.
- Czy ja wiem. Jest ciekawie ale czasami mam tego dość.
- Jak każdy.
- Nie gadaj ty masz super prace, robisz to co lubisz w ogóle.
- Racja bardzo to lubię, nawet czasami za bardzo. Ale czasami też mam dość i chce tylko się położyć do łóżka, kawa, kocyk, słuchawki w uszy i słodkie lenistwo.
- Serio? Nie powiedziałabym.
- A co byś powiedziała?
- Że pracuś z ciebie.
- Nie, to nie ja tylko Jared. To pracoholik.
- A gdzie on właściwie jest?
- Zaprosił podobno jakąś dziewczynę na tą całą imprezę i teraz po nią pojechał.
I dojechaliśmy. Szybko poszło. Sala była dosyć spora. Weszliśmy idealnie na rozpoczęcie, teraz tylko znaleźć młodego, Boże więcej ludzi nie dało się zebrać? Jest siedzi z jakąś długonogą blondyneczką. Usiedliśmy obok nich i słuchaliśmy mowy o datkach o licytacjach, loteriach i bla bla bla. W końcu można było zabrać się za coś do jedzenia a co lepsze otworzyć butelkę z procentami. Jak zwykle z Ellie gadało się super nawet zaczęliśmy rozmawiać z tą malowaną lalą, nie podoba mi się już od samego początku. Skąd on ją wytrzasnął?
- Jak się poznaliście?
- Ashley robiła ze mną wywiad,  a że nie miałem kogo zabrać tutaj to stwierdziłem czemu nie i oto jesteśmy.
- To świetnie...
- A teraz wybaczcie ale idziemy potańczyć.
Odprowadziliśmy ich wzrokiem aż do samego parkietu. Matko co to było?
- Nie no muszę się napić, kogo mój brat przyprowadził?
- Nalej i mi.
- To za co pijemy?
- Za gust twojego brata.
- Świetnie. Zdrowie.
I jakby nie patrzeć przesiedzieliśmy tak cały wieczór pijąc to coraz różniejsze trunki mieniące się wszystkimi kolorami tęczy. Powoli zaczynało mnie brać, a jeśli mnie zaczynało to znaczy, że Ellie już dawno odpłynęła. Tak ona miała słabą głowę czego zdążyłem się dowiedzieć na naszej ostatniej wspólnej spędzonej imprezie.
- Shannon chodźmy potańczyć. Proszę! - Oho zaczyna się.
- Nie wiesz na co się piszesz, kochana takiej łamagi to świat dawno nie widział.
- No to najwyższy czas się nauczyć!
- Niech ci będzie. - Dopiłem zawartość kieliszka i ruszyliśmy na parkiet.
- Co ty gadasz, gdzie te lewe nogi? Tańczysz lepiej niż moi poprzedni partnerzy do tańca. - A propo partnerów, przypomniało mi się moje pytanie dotyczące wczorajszego wieczora ale sam nie wiem czy chce poruszyć ten temat. Ciężko cokolwiek odczytać z jej zachowania, a zwłaszcza, że na wszystko co spojrzała to albo się głupio śmiała ale po prostu uśmiechała. Po pijanemu zaczęła nawet żartować, z żeby było śmieszniej to na prawdę się z nich śmiałem. Powolutku zataczaliśmy koła w wolnym tańcu napawając się chwilą cichej, spokojnej muzyki.
- Chcesz odpowiedzi?
- Hmm? Na co?
- Na twoje wczorajsze pytanie głuptasie.
- Aaa, to pytanie...
- Chcę spróbować być z tobą.
- Nie ma mowy.
- Dlaczego? Od wczoraj zdążyłeś zmienić zdanie?
- Jesteś pijana. Powiesz mi kiedy indziej.
- Na trzeźwo powiem to samo.



piątek, 17 stycznia 2014

Rozdział 12

~ Witam, witam! Przepraszam, że się trochę spóźniłam z nowym rozdziałem bo nie opublikowałam w czwartek a niestety w sobotę ale w tym tygodniu miałam tyle pracy, że nie wiem jak temu podołałam... No jakoś się kręci. Miłej lektury, mam nadzieję, że się spodoba ;)


Ellie:
Boże jak ja nienawidzę latać samolotami. Tak przyznaję boję się. Nie żeby jakoś panicznie ale zawsze czuję dyskomfort podczas lotu. A szczególnie gdy lecę sama. Szkoda, że moja firma nie zarezerwowała tego lotu o wcześniejszej godzinie, dokładnie o tej, którym lecą chłopaki, było by przynajmniej raźniej, że nie jestem sama na pokładzie. Po chwili z głośników było słychać informację, że za chwilę startujemy więc nie pozostało nic innego jak włożyć słuchawki do uszu i włączyć muzykę. Tak przeminął mi prawie, że cały lot bo godzinę przed lądowaniem zasnęłam.
- Proszę pani?
- Och, tak?
- Podchodzimy do lądowania.
- Bardzo dziękuję za informację. - Uśmiechnęła się i kiwając grzecznie głową odeszła budzić innych pasażerów by powiedzieć im zbawienną dla mnie wiadomość. Boże pozwól mi i moim bliźnim w tym samolocie się nie rozbić, pozwól nam wylądować całym i zdrowym. I dzięki Bogu za 15 minut byliśmy już na płycie lądowiska. Można było wstać, wyjść i udać się lądem by odebrać swój bagaż. Gdyby ktoś się mnie spytał mnie co czuję po wyjściu z gigantycznej latającej maszyny, odpowiedziałabym, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, bo przeżyłam!! Dobra dosyć gadania, Lizz powiedziałaby, że znowu dramatyzuję i że katastrofy lotnicze zdarzają się raz na nie wiem ile ale w każdym razie mnie się nic nie stanie. Bla. Bla. Bla. Okej, bagaż się sam nie odnajdzie. Trzeba wyruszyć na ekspedycje poszukiwawczą. Zanim dotarłam do celu, przypomniałam sobie o włączeniu telefonu, obiecałam Lizzy, że napiszę kiedy już wyląduję ale jak się okazuję nie tylko ona chciała to wiedzieć. Był też esemes od Shannon'a.

"Napisz do mnie kiedy już wylądujesz ;)"
" Jestem na lotnisku właśnie idę odebrać bagaż"

Minuta nawet nie zdążyła upłynąć kiedy moja komórka zaczęła wibrować w oznace, że ktoś się do mnie dobija.
- Halo?
- Hej Ellie! Tu Shannon, jak ci minął lot?
- O cześć Shann, a nie najgorzej, dziękuję.
- Czemu nie najgorzej, coś nie tak?
- Nie, nie. Ja po prostu nienawidzę latać...
- Aaa, teraz rozumiem. Eee...ekhem... yyy. El a robisz coś jutro wieczorem?
- To zależy, o której.
- Powiedzmy, że około 20?
- Uuu, idę na pokaz o 18, a potem muszę się tam pokręcić i pozadawać kilka pytań, skończę dopiero jakoś o w pół do dziewiątej...
- Bez problemu, przyjadę po ciebie. To znaczy jeśli masz ochotę gdzieś później wyjść... ze mną.
- No jasne, że mam ochotę! Pójdę gdziekolwiek byle by nie siedzieć samej w hotelu...
- W takim razie do zobaczenia jutro. Na razie.
- Cześć. - Jest! Przynajmniej nie będzie nudno a z Shann'em bardzo lubię spędzać czas. To takie zabawne i słodkie kiedy wpada w zakłopotanie. Bagaż powoli nadjeżdżał z taśmociągiem innych walizek. W końcu z pomocą pewnego miłego, starszego pana, który pomógł mi zdjąć sporych wymiarów torbę podróżną, mogłam się udać do wyjścia w celu złapania taksówki. Na szczęście organizacja transportu nie była taka trudna, bo już po chwili żółty samochód z napisem "TAXI" podjechał dosłownie naprzeciwko mnie. Kierowca wysiadł, zabrał walizki to bagażnika i ruszyliśmy pod wyznaczony adres, gdzie znajdował się zarezerwowany przez moich współpracowników hotel. W międzyczasie zdążyłam napisać Lizzy, jak się czuję po locie, o spotkaniu z Shannon'em i o tym co będę robić jeszcze dzisiaj. Kazała mi robić dużo fajnych zdjęć gdybym zobaczyła coś fajnego. Lizz odwiedziła niewiele miejsc. Nawet nie jestem pewna czy kiedyś przekroczyła granice Stanów Zjednoczonych. A nie... kiedyś była w Kanadzie, nie pamiętam po co ale wiem, że tam była. Droga z lotniska  nie zajęła dużo czasu, za około 20-30 minut - nie jestem pewna ile - byłam już pod wejściem. Gdy tylko zapłaciłam za pojazd podbiegł do mnie boy hotelowy oferując swoją pomoc. Wraz z moim pomocnikiem udałam się do recepcji. Bez problemów dostałam kartę do swojego pokoju, po czym miła rudo włosa recepcjonistka wskazała mi drogę do windy. Hotel był bardzo ładny, wystrój bardzo prosty, nowoczesny. Dokładnie taki jak lubię. Dużo połączeń czerwieni, czerni, bieli i szarości. Pokój znajdował się na szóstym piętrze w połowie długiego korytarza. Pomieszczenie było podobne kolorystyką do holu. Od razu rzuciłam się na łóżko. Ooo tak, tego mi było trzeba. Lecz z moim szczęściem nie potrwało to długo bo oczywiście ktoś upierdliwy z obsługo albo inny ktoś zaczął się dobijać do drzwi. Wkurzona podeszłam i otworzyłam. Oczywiście boy hotelowy. Matko chyba jestem taka zmęczona, że zapomniałam o moim dorobku dowiezionym tutaj.
- Jeszcze mam przesyłkę dla pani.
- Przesyłkę?
- Oczywiście. - I wręczył mi bukiet biało - czerwonych róż.
- Ale od kogo to?
- Nie mam pojęcia proszę pani, ja tylko dostarczam.
- Dobrze dziękuję. - Ojej, dawno nie dostałam takiego typu przesyłki specjalnej. Ale niby od kogo? Od Shannon'a? Niee, no na pewno nie... W ogóle to co ja sobie myślę, koleś zaprosi cię gdzie a ty już sobie wyobrażasz nie wiadomo jakie rzeczy. Tak to właśnie jestem ja, mam bardzo bujną wyobraźnię. Pewnie od organizatora pokazu, albo pracodawcy.A po za tym to co ja mam z tym zrobić? Tylko wstawię do wazonu i co ? Będzie tylko stało i prędzej czy później i tak zwiędnie. Nie wiem, trudno, to wcale nie jest takie ważne żeby się tym zadręczać. Padam na twarz, tyle wrażeń co dziś to już dawno nie miałam. Jeszcze do tego między czasie odezwał się mój żołądek. No to już wyjdę na miasto bo jakoś nie mam ochoty jeść w hotelu. Zabrałam pieniądze i wyszłam. Waszyngton to co jak co piękne miasto. Robiłam po drodze dużo zdjęć. Nie były one jakoś super jakości i z pomysłem, ale zawsze jakieś. no w końcu to nie ja studiuję coś tam związanego z fotografią. Ale przyznaję jej, że upodobała sobie piękne hobby. Po paru minutach doszłam do bardzo przytulnej kafejki i zamówiłam coś dietetycznego od czego bym się nie upasła i co by nie było z mięsem. Nie żebym była wegetarianką ale nie przepadam za mięsnymi rzeczami.  Między czasie na stoliku pod wpływem wibracji zaczął tańczyć mój telefon.

"Podobał się prezent na powitanie w Waszyngtonie?"
"Doceniam gest, ale nie wysyłaj już kwiatów"
"Nie podobały Ci się? ;("
"BARDZO mi się podobały ;) Wole po prostu praktyczne prezenty"
"Zapamiętam na przyszłość..."
"Może spotkamy się jeszcze dzisiaj?"
"Chciałbym ale musimy z Jared'em i Tomo iść na jakiś wywiad a potem jakaś nudna impreza na której muszę być, więc spotkamy się dopiero jutro"
"Okej nie ma problemu, do jutra ;)"
"Do zobaczenia ;)"

Czyli dobrze myślałam, że to od Shann'a. Może niepotrzebnie mówiłam o tym, że nie przepadam za kwiatami. Trudno, teraz to już za późno. W końcu po około pół godziny mogłam ruszyć w dalszą drogę. Jak to ja, poszłam na małe zakupy, jakoś nie miałam szczególnie na nie weny, kupiłam ładną czarną sukienkę i parę bluzek. A i oczywiście mijając sklep z pamiątkami, tak jak obiecałam mojej najlepszej przyjaciółce, kupiłam jej magnes a nawet dwa. Dobra dosyć na dziś zakupów. Nie wierzę własnym słowom ale jednak zmęczenie wygrało... Gdy tylko weszłam do swojego pokoju rzuciłam swoje tobołki na podłogę, dłużej sie nimi nie przejmując i padłam zmęczona na łóżko.Sem, jako dobro najwyższe...

                                                                                ***

Powoli otwierałam oczy. Najwidoczniej zasnęłam. I do tego w ubraniu...Rany jak nie wygodnie, czuję się taka wypluta ale jednak wyspana. Powolutku, niezdarnie zwlokłam się z bardzo ale to bardzo wygodnego łóżka. A tak w ogóle to ile ja spałam? Boże kochany 12 godzin?! Nie pamiętam kiedy ostatnio zmarnowała tyle czasu na spanie! dobra spoko jest 10.00 rano, jeszcze sporo czasu, a muszę być na miejscu około o 16:30. Szybko weszłam pod prysznic a następnie zaczęłam się malować inne takie poranne rytuały. Z łazienki wyszłam za około półtorej godziny, tak wiem strasznie długo mi to zajęło ale to nie byle jaka impreza i potrzeba się co nieco odstawić. Założyłam na siebie wczoraj kupioną sukienkę. będzie idealnie pasować na taka okazje, szczególnie, że później czeka mnie wyjście sama nie wiem gdzie ze starszym Leto. Będzie wprost idealna. Włosy ułożyłam w delikatne opadające mi na ramiona loki. Muszę przyznać, że wyglądam bardzo dobrze. Zadzwoniła do obsługi hotelowej po mocna kawę i zestaw sałatek i poćwiartowane pomidorki. Długo nie czekałam, całkiem sprawnie wszystko dla mnie zorganizowali. O tak, tego było mi trzeba. Pożywne śniadanie, a właściwie taki trochę lunch bo było około 12:30. Boże jeszcze tyle czasu... Nie było co do roboty, to się zadzwoniło to Lizzy, do mamy, przygotowałam parę pytań, które muszę zadać kilku "wieszakom" - modelkom. Nareszcie przyszła godzina 15, czyli mogę się zbierać. Okropne korki. Jechałam dobrą godzinę na miejsce czyli idealnie dotarłam na czas, weszłam na salę i zajęłam miejsce obok kilku innych dziennikarzy dosyć prestiżowych gazet takie jak Glamour, Vogue i inne w tym stylu. Pokaz się w końcu zaczął, światła przygasły, notatnik z dłoń długopis jest. Można robić notatki. Zawsze tak robię bo mam strasznie słabą pamięć a tak to chociaż w takim półmroku zrobię pobieżne zapiski. kolekcja była bardzo prosta. Przeważały głównie kolory beżu, czerni i brązu. Dziwne bo to w sumie wiosna... No cóż, projektanci to artystyczne dusze. Nie rozumiem jak można być takim chudym... No bez przesady.Pokaz trwał mniej więcej godzinę, bardzo dobrze, ma więcej czasu na zrobienie wywiadu. Nawet udało mi się złapać na dwie minuty samego projektanta! Sukces. Obeszłam kilka wieszaków, solidnie wypytałam, niektóre odpowiadały całkiem mądrze inne mniej. Ale już moja w tym głowa żeby to wszystko sklecić. Na całe moje szczęście czas poświęcony pracy minął dość szybko. A za chwile miał przyjechać Shannon.


Shannon:
Jasna cholera jakie korki! Brawo chłopie! Brawo! Było wyjechać jeszcze później! Kretyn, no po prostu kretyn! Dobrze spokojnie bo ci cały wieczór łeb weźmie... Jestem zajebiście spokojny, jak pierdzielony kwiat walonego lotosu, na zajebiście spokojnej tafli jebanego jeziora... Jest nareszcie, samochody przede mną zaczęły ruszać z miejsca. Jestem już prawie na miejscu. Spóźniony już dobre 15 minut... Jeszcze sobie pomyśli, że ją olałem. Spokojnie jakoś się to sprostuje. Budynek ma chyba z dziesięć różnych wejść, no to szukamy. W końcu ją znalazłem. Łał... wygląda... zjawiskowo. Naprawdę ślicznie wygląda. Zaparkowałem samochód bardzo ostrożnie, żeby nie stuknąć bo wypożyczalnie mają to do siebie, że za malutką ryskę zdzierają z człowieka pieniądze jak skórę. Wziąłem prezent z fotela i ruszyłem w jej stronę. Wygląda na smutną, pewnie z powodu mojego spóźnienia. Zaraz to naprawimy.
-Witam, piękną damę.
- Shannon! Cześć, nareszcie jesteś, już się bałam, że...
- Że nie przyjadę? Nie tak łatwo się mnie pozbyć Ellen'o Silver, a mogę powiedzieć szczerze, że odkąd się obudziłem miałem cię na myśli. Proszę, to dla ciebie w ramach rekompensaty. - Wręczyłem jej dość nietypowy prezent ale o dokładnie taki efekt mi chodziło.
- Marchewki? - Dokładnie tak, bukiet pomarańczowych marchewek.
- Powiedziałaś, że wolisz praktyczne prezenty. A to możesz zjeść.
- Bardzo pomysłowe. Zaskoczyłeś mnie. Dziękuję bardzo. - I dziękując uśmiechnęła się do mnie najpiękniej jak tylko umiała. Podając jej ramię, zaprowadziłem ją do samochodu.
- Naprawdę, bardzo ładnie wyglądasz...
- Dziękuję, tobie też do twarzy w marynarce. Powinieneś częściej je zakładać.
- Wygodniej w T-shirtach.
- Wiadomo. A właściwie to gdzie mnie zabierasz?
- Żeby wieczór był jeszcze fajniejszy to postanowiłem zrobić ci niespodziankę.
- Uwielbiam niespodzianki!
- Dlatego specjalnie dla ciebie ją organizuję.
- Dlaczego specjalnie dla mnie?
- Bo specjalnie cię lubię.
- Specjalnie mnie lubisz?
- Tak. - Boże na jaki tor to zmierza?
- Też cię lubię. Jesteś inny niż wszyscy. Szczerze to nie spodziewałam się, że będziesz taki miły i fajny.
- Naprawdę? A jakiego mnie się spodziewałaś?
- Zołzowata gwiazda rocka która oczekuje, że wszystko jej się poda na tacy. Uzależniony od alkoholu i narkotyków. Sypiający z każdą laską, którą spotka i Bóg tam wie co jeszcze.
- Uuu.
- Uraziłam cię? Przepraszam, nie chciałam... Ja tylko..
- Wiem, nie szkodzi, sam się zapytałem. Mogę tylko wiedzieć, że alkohol piję okazyjnie, z narkotyków dawno się wykaraskałem i nikomu nie życzę tej brei, nie sypiam z pierwszą lepszą, do wszystkiego doszedł ciężką pracą i to wcale nie idąc po trupach a uczciwie.
- Wierzę ci na słowo. Wyglądasz na porządnego faceta cieszącego się życiem.
- I cieszę się życiem. Nawet w tej chwili.
- Ja też się teraz bardzo cieszę ale proszę powiedz mi czy daleko jeszcze do tej twojej niespodzianki??
- Już blisko, i to jest twoja niespodzianka. Z myślą o tobie.
- Nie mogę się już doczekać. Ale naprawdę, te marchewki. Po prostu bomba!
- Dokładnie o to mi chodziło. - Po pół godzinie byliśmy już pod restauracją. Wszystko wskazuję na to, że wszystko idzie zgodnie z planem.
- Zjemy kolację w takiej ładnej restauracji?
- Niezupełnie. - Po chwili podszedł do nas kelner albo bodajże ktoś inny z obsługi. Tylko kiwnął dyskretnie głową co tylko ja mogłem w tej chwili odczytać, po czym zaczął iść w stronę wind.
- O co chodzi? Nie zjemy tu?
- Niezupełnie.
- Niezupełnie, niezupełnie. Powiedziałbyś coś więcej?
- O nie. Jeszcze chwilę wytrzymasz. - Chciała udać obrażoną ale niestety słaba z niej aktorka.
- Nawet miną zbitego psa nic nie zdziałasz. Aktorka z ciebie kiepska...
- Ejj noo... - Weszliśmy do obszernej windy, po czym zostałem poinformowany przez "przewodnika", na które piętro mam się udać razem z Ellie. Kliknąłem guzik z numerem odpowiedniego piętra i winda ruszyła.
Im wyżej byliśmy tym napięcie we mnie coraz bardziej rosło. W końcu odezwał się krótki dźwięk oznaczający, że jesteśmy na miejscu. Puściłem ją przede mną i prowadziłem przed siebie w stronę schodów. Kilka stopni i byliśmy w samego celu. Uważnie obserwowałem reakcje El.
- Zjemy kolację na dachu?
- Tak, to... to jest właśnie ta niespodzianka... - Nic. Cisza. - Podoba cię się...?
- No pewnie, że tak! Nigdy w życiu nikt czegoś takiego nie zrobił! Stąd przecież widać przepięknie całe centrum Dziękuję! - Radość aż z niej kipiała, ja tylko odetchnąłem z ulgą ale gdybym zaraz nie złapał oddechu to bym się udusił bo Ellie rzuciła się na mnie z bardzo dla mnie miłym uściskiem. Była taka drobna, że prawię mogłem ją objąć dwoma rękoma.
- Nie ma za co, strasznie się denerwowałem czy wypali.
- Widziałam, ale nie martw się bardzo ale o bardzo mi się podoba.
- Zaraz jak to widziałaś?
- Kiepski z ciebie aktorzyna Shannon.
- No bardzo śmieszne. A tak serio to po czym poznałaś?
- Gdy się denerwujesz wykręcasz sobie palce i się jąkasz. Tak jak małe dziecko, to takie słodkie.
- Facet czterdzieści lat i zachowuję się jak dziecko, no nieźle.
- Ale to tak pozytywnie. Każdy coś takiego ma, widoczne bardziej lub mniej. - Zanim ja usiadłem przy stole, chciałem zrobić dobre wrażenie więc odsunąłem jej krzesło, sam usiadłem i zaczęliśmy powoli jeść. Między posiłkiem rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Dawno się tak dobrze nie bawiłem i to w towarzystwie kobiety... Trochę też chodziliśmy oglądaliśmy widoki oświetlonego Waszyngtonu. Bardzo jej się to wszystko podobało, a ja skakałem gdzieś w głębi siebie z radości, że wszystko mi się udało.
- Jeszcze nigdy nikt nie sprawił mi większej przyjemności, jeśli by ci się kiedyś nudziło to możesz mi robić tego typu niespodzianki, ja się piszę.
- Dla takiej osoby warto robić więcej takich akcji.
- Oj przestań prawić mi takie komplementy, zaraz będę cała czerwona jak burak...
- Zasługujesz na nie w stu procentach. - Chwila bardzo przyjemnej dla obojga ciszy...
- Patrzymy się na siebie jakbyśmy mieli się zaraz pocałować...
- Może powinnyśmy? -  Nawet nie zdążyła odpowiedzieć na to pytanie bo dosyć bezczelnie zamknąłem jej usta delikatnie ją całując. Teraz jestem w stanie zrobić wszystko, by takich chwil było więcej nie pozwolę żeby coś się spieprzyło.




środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 11

~ Witam wszystkich! Powiem szczerze, że ledwo nadążam nad dodawaniem regularnie rozdziałów ale jakoś się staram ;) Z góry przepraszam za literówki, czy powtórzenia. Ja po prostu tego nie widzę...                    Miłego czytania.


- Do jasnej cholery, ja już sama nie wiem co mam spakować!
- Boże... To tylko trzy dni. Wielkie mi mecyje włożyć kilka rzeczy do walizki...
- Ale to nie ty jedziesz do Waszyngtonu, na durne trzy dni. I to nie ty będziesz siedziała na głupim pokazie mody, z którego musisz zrobić recenzję kolekcji i przy okazji nie spotkasz się z kolesiem, którego bardzo bardzo lubisz! - Dobra, trochę mnie to zabolało ale taka jest już El, że wszystko mówi od razu co jej leży na wątrobie. Mimo wszystko cenię to u niej lecz nie dałam po sobie poznać, że zrobiło mi się trochę przykro, że to właśnie ja zostaje, nie będę robiła żadnej recenzji i nie spotkam się z żadnym chłopakiem, którego lubię...
- Oj Lizzy... Przepraszam cię. Wiesz. Bo. Bo ja... Bo ja jestem po prostu tym wszystkim zdenerwowana.
- Nic się nie stało. Cokolwiek tam nie założysz, będziesz wyglądać świetnie. Możesz wyjść nawet w tych swoich okropnych spodniach "do nocowań" a i tak będziesz wyglądać ślicznie.
- Co ty od nich chcesz? Są bardzo wygodne. - Spodnie "do nocowań", były to spodnie przeznaczone tylko i wyłącznie na nocowania u mnie w domu bądź u Ellie. No, ewentualnie, do czego niedawno mi się przyznała, do chodzenia po domu w rodziców.
- Dobrze, już nie ważne. W każdym razie trzeba cię spakować. - Tak więc otwieramy jej pożal się Bożę ogromną szafę z ubraniami, po czym obydwie próbujemy się do czegoś dokopać. Nie trwało to super długo, chwyciłam pierwsze lepsze, jak dla mnie, trzy sukienki  po czym kiedy właścicielka zaakceptowała mój wybór można było przejść do kosmetyków. Cała operacja "Pakowanie zdesperowanej Ellie/nie wiem jak się pakować" zajęło około godzinki. To tak nie długo w porównaniu do długoterminowych wyjazdów służbowych. Ojeju lepiej tamtego nie wspominać... Bagaż spakowany, tylko po co jej tyle ubrań na trzy dni... Ale El to jest El jej nie przemówisz do rozumu.
- Aha! I jeszcze jedno, bez tego to w ogóle nie masz po co wracać z tego Waszyngtonu.
- Magnes?
- Tak...
- Mówisz masz. Wiesz to może przy okazji to kupię ci drugą lodówkę, bo z tego co ostatnio widziałam pęka w szwach od tych twoich magnesów.
- Dobra, dobra ale proszę kup mi, proooszę.
- Nie ma sprawy. A co ty będziesz robić gdy mnie i chłopaków nie będzie?- A no wiesz, będę dziko balować do utraty przytomności, kupię może sobie jakiś nowy specyfik, który zresztą sprzedaje o czym oczywiście nie wiesz i nikt nie wie, spotkam się z gościem, który nie wiem dlaczego zainteresował się moimi zdjęciami, które nie mam pojęcia kiedy zrobiłam, no i oczywiście praca w sklepie u Mike'a. A głównie to będę zamulać będąc w stanie nadpobudliwości umysłu oraz użalać się, że nie ma mnie tam z wami.
- No wiesz... Takie tam. Może, na rower pójdę.
- Rower?
- Ciebie nie będzie, to z kim będę biegać? Sama to nie za bardzo, więc zostaje rower.
- Mhm. Okej, tylko tam uważaj na tym rowerze.
- Będę.
- Dobrze, musimy się zbierać. Umówiłam się jeszcze dzisiaj z rodzicami na obiad, podrzucić cię gdzieś przy okazji?
- Właściwie to możesz, tam do tej fajnej lodziarni. Mam ochotę na coś słodkiego...

                                                                            ***
 " Widzimy się dzisiaj, czy zajęta?"

Siedząc i zastanawiając się co mam zamówić wciął mi się Jared z esemesem. No cóż, niech wpada. i tak nie mam z kim pogadać.

"Pewnie, jestem teraz w lodziarni kawałek za moim domem. Wiesz gdzie?"

"Wiem , wiem. niedługo będę"

Zamówiłam sobie lody o smaku kinder bueno polane czekoladą i posypane małymi wafelkami. Takiej bomby kalorycznej i cukrowej nie dostaniesz nigdzie. Długo się nie nacieszyłam, nie zdążyłam zjeść kilka łyżek a już siedział obok mnie.
- Uuu lody.
- Radzę tez sobie zamówić, są przepyszne. Najlepsze lody w mieście
- Nie jem lodów.
- Boże, czemu?
- Jak śpiewasz, to nie możesz. Proste.
- Nie wiesz co tracisz.
- No cóż, życie.
- Wiesz.. ale ciasto to nie lody.
- I co? mam jeść razem z tobą, żeby mi poszło wszystko w tyłek jak tobie?
- Tak właśnie to miałam na myśli.
- A co tam, raz się tyję! - Tak, powiedział to Jared, który ma ciało jakie można było by sobie wymarzyć. On przecież tyje i chudnie jak mu się żywnie podoba! Wrócił za chwilę z talerzykiem, na którym był ogromny kawałek ciasta. Nie wiem jakie dokładnie ale w każdym razie mnóstwo kremu czekoladowego oraz polewy również czekoladowej.
- To żeś zaszalał.
- Nie gadaj tylko jedz. - Podczas jedzenia wyglądał dosłownie jak koneser ciasta, był taki zadowolony.
- Jezu, dlaczego mi wcześniej o tym miejscu nie powiedziałaś. To było pyszne. Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem ciasto.
- Jak to? A Tomo? Myślałam, że z wykształcenia jest kucharzem czy cukiernikiem.
- Bo jest ale gdy głębiej nas poznał, to stwierdził, że nie będzie dla nas piekł bo byśmy się z Shannon'em  przyzwyczaili i już nigdy w życiu by nie wyszedł z kuchni. W czym jest oczywiście jakieś ziarno prawdy.
- Nie widać po was, że takie z was żarłoki.
- Jakbyś tyle skakała po scenie i  tyle się denerwowała co my to też nie nabierałabyś wagi.
- Kto wie może kiedyś jeszcze przyjdzie na to pora, żeby się tak stresować.
- Może kiedyś. Dobra, zbieramy się,
- Dokąd?
- Musimy coś kupić.
- A nie musisz się spakować czy coś?
- Zajmie mi to 20 minut wieczorkiem. - No tak, przecież to nie Ellie.
- Okej, to prowadź.
- Mam rower, ale przejdziemy się na piechotę, to tylko 10 minut stąd.
- A gdzie idziemy?
- Do kobiety, która projektuje mi ubrania.
- Stylistki?
- Właśnie.
- Odbierasz coś od niej, robisz przymiarki?
- Odbieram, niebieską marynarkę, kurtkę, i parę innych drobiazgów.
- Ubierasz się tylko u niej?
- Nie, no co ty. To cała przyjemność połazić i wydać pieniądze w normalnym sklepie. A wracając do wyjazdu, chciałabyś coś z Waszyngtonu?
- Sama  nie wiem, poprosiłam El o magnes. Tyle mi chyba wystarczy.
- Ale nie obrazisz się gdybym ci coś przywiózł?
- Naprawdę, nie musisz mi nic przywozić.
-Jeszcze zobaczymy. - Doszliśmy na miejsce. Był to niewielki budynek, prawie cały zrobiony ze szkła. Widać, że dobrze ktoś tu zarabia. Weszliśmy do środka kierując się do windy. Wysiedliśmy na czwartym piętrze. Bez zbędnych ceregieli bez pukania weszliśmy do dużego pokoju, w którym od samego wejścia otaczały nas wieszaki, manekiny, różne tkaniny i inne rzeczy. Przy biurku siedziała drobna blondynka grzebiąc coś w swoich segregatorach. Wnioskowałabym, że ona jest tą kobietą, która projektuję Jared'owi ubrania. Nie myliłam się, bo bo chwili, dziewczyna zorientowała się, że idziemy w jej stronę. Spojrzała najpierw na Jared'a później na mnie, po czym uśmiechnęła się do mnie życzliwie. Odwzajemniłam uśmiech, sprawiała bardzo dobre pierwsze wrażenie. Tylko przywitała się ze mną szybko i zaczęła rozmawiać z Jay'em o swoich projektach. Nie chcąc im przeszkadzać odeszłam kilka kroków dalej. Ta kobieta naprawdę ma talent. Wszystkie stroję były takie szykowne i eleganckie. A jej sukienki to coś pięknego, sama bym najchętniej taką sobie kupiła, ale na razie jeszcze odkładam, aby na wszystko mi wystarczyło a potem rzucam tą pracę. Kogo ja okłamuję, za bardzo mi się tam podoba, przywiązałam się. Jak zarobie wystarczająco dużo pieniędzy, żeby mi wystarczyło na wszystko co jest mi najbardziej potrzebne, to wtedy kupię sobie, którąś z tych przepięknych sukienek.
- Podoba ci się coś? - Z moich rozmyślań wyrwał mnie Jared. Pewnie już skończyli .
- Podoba się to zdecydowanie za mało powiedziane. Te stroje są śliczne.
- Co podoba ci się najbardziej?
- Wiem, że nie chodzę w sukienkach ale jak zobaczyłam tą, to po prostu stwierdziłam, że w taką zdecydowanie mogła bym założyć. - Podeszłam do jednej z sukien wywieszonej starannie na manekinie. Była ona zrobiona z najdelikatniejszego materiału jaki kiedykolwiek było mi dane dotknąć, kolor miała morski niebieski, dosłownie taki jakie jest morze na Cayo Coco.
- Bardzo ładnie byś w niej wyglądała.
- Skąd taka pewność?
- Ładnemu we wszystkim ładnie. - W jednej chwili poczułam się jednym, wielkim burakiem. Nikt nigdy mi nie powiedział, że jestem ładna. Nawet Kyle się na tyle nie wysilił.
- Dziękuję.
- Nie masz za co. - A żebyś wiedział, że jest... Wyszliśmy z budynku prosto do stojaka na rowery.
- Słuchaj strasznie cie przepraszam, ale muszę się zbierać. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia z Emmą w dotyczących wyjazdu. Dasz radę wrócić sama?
- No jasne, dzięki, za zabranie mnie tutaj. Teraz już wiem, gdzie kupić najładniejsze ubrania w mieście.
- Nie ma za co. I to ja raczej powinienem dziękować, za zabranie mnie do najlepszej lodziarni czy tam cukierni już sam nie wiem, w której sprzedają najlepsze ciasto w mieście.
- Nie ma sprawy. To do zobaczenia za kilka dni.
- Tak, do zobaczenia. Jak wrócę to ci wszystko opowiem, jak było.
- Trzymam cię za słowo. - Pożegnaliśmy się w przyjacielskim uścisku. To tylko parę dni, a mi już jest bardzo przykro, że sama zostaje w LA. Życie.

                                                                                       ***

Przyszedł piątek. Na co moje kalendarium w głowie mówiło, że mam się spotkać z tym gościem o zdjęć. Jestem bardzo ciekawa efektu tego spotkania. Jeszcze poprzedniego wieczora przemogłam się i wlazłam na dach mojego bloku w zrobić kilka zdjęć koloru nieba podczas zachodzenia słońca. A kosztowało mnie to dużo bo mam okropny lęk wysokości ale czego to się nie robi dla "kariery". Ellie z chłopakami wraca w niedziele nocą. W sumie to już chyba w poniedziałek, sama nie wiem, nie pamiętam. Do spotkania miała jeszcze sporo czasu. Poszłam się wykąpać i ubrać. Uformowałam pokaźną kreskę z białego proszku i zaspokoiłam swój głód. Usiadłam i zaczęłam patrzeć się w lecące obrazy w telewizorze. Dawka nie była aż tak duża, żeby mi zaczęło odwalać więc wszystko miałam pod kontrolą. Półtorej godziny później powolutku wszystko zaczęło we mnie wygasać, a dziewiętnasta była już blisko. Założyłam buty, chwyciłam za torbę i wyszła z mieszkania. Dotarcie na miejsce trwało i trwało. No dalej to już nie mógł sobie zażyczyć tego spotkania... Gdy dojechałam na miejsce, sprawnym krokiem ruszyłam w stronę całkiem sporej kawiarni. Jak na kawiarnie to było tam bardzo gustownie, bardzo mi się podobało. Na końcu sali siedział postawny, przystojny mężczyzna w ciemno szarym garniturze. Był może około trzydziestki, góra trzydzieści pięć lat ale wątpię. Gdy tylko mnie zobaczył, podniósł się z miejsca i poprawił swój ubiór, po czym pewny siebie ruszył w moją stronę.
- Witam, zapewne pani to Elizabeth Gartner. Ja jestem Seth Henneth
- Witam pana, tak zgadza się Elizabeth Gartner.
- Zapraszam do stolika. - Szedł za mną. Czułam, że uważnie mi się przygląda. Gdy podeszłam do stolika, jak na gentlemana przystało przysunął mi krzesło po czym am usiadł na przeciwko mnie.
- Na co pani ma ochotę?
- Woda z cytryną, proszę. - Podniósł rękę na kelnera który już po chwili zjawił się przy stoliku cierpliwie przyjmując zamówienie.
- Może przejdziemy do celu naszego spotkania? - Czułam się strasznie skrępowana, było mi bardzo niewygodnie cokolwiek powiedzieć.
- Naturalnie. Ma pani może pendrive'a? - Sięgnęła dłonią do torebki żeby go znaleźć. Przez chwilę zdenerwowałam się, że go ze sobą nie wzięłam, lecz jednak los mi sprzyjał i jakimś cudem go znalazłam.
- Proszę.
- Dziękuję, Jutro albo pojutrze powiem pani co o nich myślę.
- To nie będzie ich pan teraz przy mnie na bieżąco oceniać?
- Nie. Dzisiaj chciałem panią poznać osobiście. Jaki ma pani charakter. Czy nadaje się pani to czegoś takiego.
- Rozumiem. - A właściwie to nie rozumiem. Po cholerę mu wiedzieć jaki mam charakter. I oczywiście, że się do tego nadaję...
- Zacznijmy od tego. Czy chce pani w ogóle zacząć ze mną współpracę?
- Tak, chciałabym.
- Dlaczego?
- Uważam, że jest to dla mnie wielka szansa na wybicie się, albo jeśli nie na wybicie się to chociaż nabranie jakiegoś doświadczenia.
- Dobrze, a o jakiej kwocie zysku pani myśli?
- Właściwie to sama nie wiem, nie oczekuję dużo.
- A jest pani w związku? - A co to ma do rzeczy?!
- To jest raczej sprawa osobista.
- Chciałem tylko wiedzieć, czy będzie pani w stanie całkowicie oddać się pracy dla wystawy.
- Tak, proszę pana. Będę w stanie tego dokonać. - Irytujący gość.
- Doceniam to.
- A czy pan jest w związku? - Uśmiechnął się do mnie żartobliwie.
- To raczej sprawa osobista.
- Chciałam tylko wiedzieć, czy będzie mi pan w stanie zorganizować to wszystko.
- Będę, panno Elizabeth. Będę. - Zadał mi jeszcze serie takich beznadziejnie głupich pytań ale przyznam, że dzięki temu atmosfera się rozluźniła i rozmawiało się lżej i o wiele lepiej. A kiedy usłyszał, że mieszkam na drugim końcu miasta, grzecznie zaproponował mi podwiezienie, na co się oczywiście zgodziłam, bo absolutnie nie miała ochoty tłuc się autobusami to domu. Jechaliśmy pół godziny. Zdążył jeszcze mi zadać kilka pytań, które dotyczyły już nieco bardziej moich zdjęć i ogółem fotografii o czym chętnie opowiadałam. Gdy dojechaliśmy na miejsce, nie zdążyłam pociągnąć za klamkę od drzwi samochodowych a już Henneth otwierał mi drzwi, chwycił za dłoń i pomógł  mi wysiąść.
- Dziękuję, pani za uroczy wieczór i mam nadzieję, że nasza współpraca dojedzie do skutku.
- Również mam taką nadzieje panie Henneth. - Pocałował delikatnie moją dłoń, pożegnał się i odjechał. Jedno jest pewne co do niego, chce aby mi pomógł z tą wystawą. Oby się udało...

środa, 1 stycznia 2014

Rozdział 10

~ Hej! Szczęśliwego Nowego Roku! :D Oby 2014 był jeszcze lepszy. Serdeczne życzenia i tak dalej ;d Dobrej lektury.


Tym razem nie obudziłam się zdenerwowana. Wiedziałam, że nie zrobiłam nic czego bym później żałowała. Nieco zaspana, zwlokłam się z łóżka. Niestety nie mogłam się wylegiwać, praca w sklepie czeka. Było kawałek przed ósmą, całkiem sporo czasu. Powolnym krokiem wyszłam z pokoju...eee...jak się domyślam Jared'a. W domu panowała kompletna cisza. Trochę krępujące.
- O cześć, już wstałaś. Zrobiłem kanapki, wcinaj.
- Hej. Dzięki. Wszyscy już poszli?
- No co ty. Shann śpi na kanapie i Bóg wie kiedy się ruszy, Ellie śpi u niego w pokoju, a Tomo z Vicky śpią w gościnnym.
- A gdzie ty spałeś.
- No...yyy... z tobą. To znaczy po drug...
- No tak tak wiem o co chodzi.
- Ja po prostu nienawidzę spać na kanapie.
- A czy ja coś mówię? Twój dom, twoje zasady. A w ogóle to czemu tu siedzisz?
- Szkoda dnia. Nie no tak na serio to mnie głowa boli jak cholera.
- Uuu, historia się powtarza, kac morderca nie ma serca. Weź proszki.
- Skończyły się.
- To żeś się zaopatrzył.
- No co, bywa...
- Czekaj mam coś w torebce.
- O świetnie to ja wezmę.
- Spoko... Nie! Czekaj! Ja ci podam.
- Jezu okej. Co ty tam niby masz?
- Nic, nic. To tylko tak dla zasady. - Boże mało brakowało...Ale by by wstyd. Chociaż, w sumie to nie jego sprawa lecz tak czy siak wole by była to tajemnica, nie każdy musi wiedzieć co robię w wolnych chwilach, a szczególnie, że mój wolny czas obejmuję właśnie takowe rozrywki.
- Dobra nie wnikam. - I całe szczęście...
- Dzięki za kanapki, ale ja się już muszę zbierać.
- To ja cię podwiozę.
- Może lepiej nie.
- Daj spokój nie będziesz szła tyle na piechotę.
- Jak chcesz, ale najpierw do domu.
- Oczywiście szefowo.

                                                                               ***

Jared cierpliwie najpierw zawiózł mnie do domu a później do pracy. Lubię spędzać z nim czas, dobrze się z nim bawię. A ten hamak to jest bardzo dobry pomysł. Też taki chcę. Tego dnia całkowicie skupiłam się na swojej pracy w sklepie muzycznym, bo ostatnio zdarzało mi się ją zaniedbywać. Ruch był jak nigdy, ludzi jak w okresie Bożonarodzeniowym, ale narzekać nie mogę, zeszło nam sporo towaru. Godziny mojej pracy małymi kroczkami dobiegały końca. Nie byłam zmęczona ale odczuwałam niezwykłą potrzebę zajrzenia do torebki i zasięgnięcia odpowiednich środków, że tak powiem, lecz zrobić tego jak na złość się dało, za duży ruch. Muszę czymś zająć myśli. O właśnie, a co z tym gościem od zdjęć? Muszę szybko wrócić do domu i sprawdzić pocztę. Ciekawe czy odpisał. Ale, że ktoś się zainteresował moimi fotografiami? No w życiu bym nie uwierzyła. W sumie to trochę podejrzane, ale dobra może faktycznie coś z tego wyjdzie. Dobra nareszcie mogę wyjść. Pożegnałam się z Mike'em i najszybciej jak mogłam wyszłam. W autobusie na całe moje szczęście nie było tłumu. Po drodze wstąpiłam jeszcze do najbliższych mojemu domu delikatesów. Nałóg nałogiem, ale kakao się samo nie kupi. Kupiłam potrzebne mi rzeczy i dalej w drogę. Wpadłam do domu, rozsypałam zawartość małej saszetki....tak, tego potrzebowałam, od razu mi lepiej. Oj już widzę przed sobą Mike'a " Lizz, co ty robisz ze sobą, dziecko!" i takie tam bla bla. No jeszcze wcześniej mi wspomniał, za kadencji mojego ex, że powinnam coś robić z życiem, nie marnować go, no i proszę, ja się świetnie bawię. Chodzę uśmiechnięta, jest mi w życiu dobrze czego więcej mi potrzeba?
Wzięłam laptopa bo już mnie zżerała ciekawość czy mi odpisał czy nie. Jest! Odpisał!

"Jako nasz termin spotkania, proponuję przyszły piątek o 19 w kawiarni na Poolside street. Na spotkanie proszę zabrać pendrive'a z lepszymi według pani zdjęciami.
                                                                                                                                       Pozdrawiam
                                                                                                                                           M.Bridge"


"W takim razie do zobaczenia w piątek o 19.
                                                                                                                                        Pozdrawiam
                                                                                                                                        E.Gartner"

Poolside st. No okej. Trochę daleko, ale co tam, czego to się nie robi żeby się wybić. W miarę powoli działanie narkotyku ze mnie zeszło, także mogła iść o klubu po przesyłkę. Wzięłam bluzę z wieszaka, telefon i wyszłam. Byłam tam już tyle razy, że doszłabym tam z zamkniętymi oczami.A praca sama w sobie okazała się bardzo fajne, myślałam, że zupełnie inaczej to będzie wyglądać, no oczywiście to, ze sama zaczęłam brać to tego nie planowałam ale nie jest mi z tym źle. Wręcz przeciwnie, zmiana towarzystwa plus to, wyszło mi całkiem na dobre.
Po kilku minutach doszłam na miejsce. Nie owijając w bawełnę weszłam do pokoju gdzie Jake urzędował, szybko się przywitałam, zapłaciłam za swoją kolejną działkę, paczka w dłoń i jedziemy. Klient nie mieszkał bardzo daleko, jakieś pięć przecznic stąd. Na piechotę spokojnie dojdę. Całkiem spora ten pakunek. Pewnie jakiś mega nałogowiec. Albo się po prostu zaopatruję na dłużej. Nie wiem, nie wnikam. Gdy znalazłam się pod blokiem, wystarczyło już tylko zadzwonić, numer znałam od szefa wcześniej, więc nie było problemu z wejściem. Na samym wejściu do budynku było słychać dźwięki muzyki. Widocznie dobra impreza. Nawet nie patyczkowałam się z pukaniem do drzwi, i tak by mnie nikt nie usłyszał. Po prostu weszłam do środka. Łał, wszystko schlani równo, inni naćpani. A ja, z tego co się domyślam, niosę dostawę. No nic, nie moja sprawa. Zaczęłam pytać gości czy nie widzieli gospodarza. Szukać długo nie musiałam, siedział na kanapie z jakimiś kumplami pijąc przy tym piwo. Jak mnie zobaczył widział po co przyszłam. Pokazał palcem do mnie, mając na myśli, że zaraz przyjdzie. Przyszedł po minucie z dość pokaźnym plikiem banknotów. A część z nich jest moja!
- Może chcesz trochę? Skoro już szłaś tutaj taki kawał? - Nie powinnam tego robić z klientami...A chrzanić to.
- Skoro proponujesz... - Szybka akcja i do domu. No może nie tak od razu, najpierw do klubu zdać kasę. Jake jak zawsze zadowolony dał mi część dorobku i odprawił. Byłam rozbudzona, miałam ochotę zrobić tyle rzeczy, ale na żadną nie mogłam się zdecydować. Nareszcie doszłam do bloku. Jakiś samochód skręcił na parking obok przy czym  oślepił mnie światłami. Czekaj, znam to auto. No patrz kto to przyjechał. Jared, nie kto inny.
- Zobaczcie kogo to przywiało.
- No nie no Lizz!
- Co?
- Zepsułaś mi niespodziankę.
 - Ups... A właściwie to jaką niespodziankę?
- No mówiłaś, że lubisz dobre filmy, więc pomyślałem, że możemy razem jakiś obejrzeć. Co ty na to? - Oczy świeciły mu się jak małemu dziecku, no jak można im odmówić?
- Czemu nie? Chodź na górę. Mam kakao, trafiłeś idealnie.
- A jakie lubisz filmy? Bo nie wiedziałem co wybrać, to wziąłem wszystkiego po trochu.
- Dobre pytanie. To znaczy, yyy... hmmm. Ciężko określić. O wiem, wszystko byle nie horrory.
- Boisz się?
- Nie no co ty... - Odwrócił się i zaczął cicho śmiać przy czym mnie tylko jeszcze bardziej zirytował.
- To wcale nie jest śmieszne!
- Dobra przepraszam. Wziąłem coś z James'em Dean'em, jakąś komedie, akcja, i kilka innych.
- Czemu akurat z James'em?
- Przez bluzkę...
- Trafiłeś w dziesiątkę.
- Uff... To dobrze, więc możemy brać się za oglądanie.
- Jeszcze nie, najważniejszej rzeczy nie mamy. Kakao
- Okej, to pomogę co je zrobić.
- Może lepiej nie, dam rade sama.
- Jak chcesz.
Po paru minutach można było zaczął oglądać film. Mimo to, że film był bardzo dobry a kakao pyszne i gorące to i tak nie zbierało się nam na oglądanie. Lepiej się nam rozmawiało, zresztą jak zawsze.
- A jak tam ekipa po wczorajszym ognisku? Skacowani?
- Nie koniecznie, może Shannon trochę, ale u niego to w miarę normalne.
- A El?
- Wszystko z nią dobrze, Shann później zawiózł ją do domu.
- Coś się chyba razem skumplowali, z tego co widzę.
- I dobrze przynajmniej gdzieś z tego domu wychodzi.
- To oni się spotykają tak między tymi naszymi posiadówkami?!
- No jasne, nie wiedziałaś?
- Jeszcze mi się nie zdążyła El pochwalić.
- Znaczy no wiesz, nie prorokujmy nie wiadomo czego, jak na razie to można powiedzieć, że są przyjaciółmi, tak jak my.
- No tak, tak. Bez przesady.
- A chciałabyś?
- Chciałabym co?
- Żeby byli razem? - Zaskoczył mnie tym pytaniem. Czy faktycznie bym chciała, żeby moja najlepsza i jedyna przyjaciółka się z kimś związała?
- To znaczy, jeśli El by tego chciała to jestem jak najbardziej za. Bardzo Shannon'a lubię więc czemu nie?
- Szczera jesteś.
- Wiem, to wada.
- Raczej zaleta. Będę wiedział, że nie łatwo mnie okłamiesz.
- A dlaczego miałabym cię okłamywać?
- Tak tylko mówię, że mam tają broń przeciw tobie.
- Już ty się nie bój, przeciwko tobie też jakąś znajdę...
- Mam się bać?
- Powinieneś.
Starałam przybrać poważną minę, ale nigdy nie by,lam dobrą aktorka, więc tylko boje zaczęliśmy się śmiać. Tak szczerze mogę przyznać, że Jared stał się dla mnie praktycznie jak przyjaciel. No bo kto by się zorientował po tej akcji z koszulką, że uwielbiam Dean'a? Mogła po prostu taką mieć. Podziwiam pomysłowość.
- A jak u ciebie w pracy?
- A nieźle dzięki. A co u ciebie? Gdzieś jedziecie czy coś takiego?
- Tak, pojutrze jedziemy do Waszyngtonu dać parę wywiadów, jeden koncert, sesja i już nie pamiętam.
- Jak to nie pamiętasz?
- To już nie moja działka. Po to zatrudniłem Emmę - asystentkę, żeby to ona wszystko pamiętała i mi przypominała. Mam bardzo słabą pamięć, gdyby nie ona to nie wyjeżdżałbym tak często.
- A na jak długo jedziecie?
- Na trzy dni. Zleci nie wiadomo kiedy.
- Żadnych poważniejszych rzeczy, trasa czy coś?
- Takich rzeczy się nie zdradza ale tobie mogę powiedzieć, planujemy trasę ale ogłoszona zostanie dopiero za dwa tygodnie, ruszamy za miesiąc.
- Widać, że już się doczekać nie możesz. A gdzie ta trasa i na ile jedziecie?
- No pewnie, że się ciesze, w końcu robię to co lubię. Jedziemy w trasę po Europie, na około pół roku.
- Pół roku?!
- Tak, coś się stało?
- A kto będzie ze mną oglądał filmy i pił gorące kakao?
- Ooo no zobacz, nie przewidziałem tego...ale nie martw się zmieścisz się do walizki i jakoś damy rade z tymi filmami.
- Wiedziałam, że mnie nie zostawisz i coś wymyślisz. Nie no tak na poważnie, to pierwszy raz oglądamy film ale się za tym stęsknię.
- Nie tylko ty.
- Dobra koniec tych czułości bo się rozkleimy obydwoje.
- Wiesz jakie mam z tobą najlepsze wspomnienie?
- Dajesz, jakie?
- Kiedy tak stałaś przede mną z poplamioną bluzką. Byłaś taka zła, wyglądałaś tak śmiesznie, że teraz cieszę się, że to była moja robota.
- Świnia z ciebie wiesz?
- Ja też cię bardzo lubię Lizz.
Przegadaliśmy tak calutki wieczór, strasznie miło było popatrzeć na Jared'a takiego zadowolonego, w swoim żywiole. Widać było po nim, że aż się pali żeby jechać tą trasę, a ja cieszyłam się razem a z nim ale z drugiej strony z nikim od dawna tak dobrze mi się nie rozmawiało. Można tez przez telefon, Skype czy inne komunikatory ale to nie to samo. Postanowiłam nie psuć sobie już dalej wieczoru i do końca faktycznie o tym nie myślałam. W końcu Jared musiał wracać, jutro szłam do pracy, więc tez długo nie mogłam siedzieć. Pożegnaliśmy się uściskiem i wyszedł. Byłam już taka padnięta tą rozmową i filmem, że położyłam się na kanapie, nie chciało mi się iść do łóżka. Jedno wiem, że koniecznie po pracy jutro muszę pogadać z El o Shannon'ie. Dlaczego mi nic nie powiedziała, że się spotykają?!

                                                                                   ***
Na szczęście w sklepie nie było dużo do roboty tego dnia, więc szybko wyszłam ze sklepu i od razu do parku bo tam się z nią umówiłam. Ellie jak zawsze punktualna, już siedziała na umówionej ławeczce w głębi parku.
- Hej!
- O hej! Co tak długo?
- Przepraszam, korki.
- Okej. To co u ciebie?
- O to może ja powinnam się spytać, co u ciebie słychać?
- U mnie po staremu.
- Oj chyba nie.
- O co ci chodzi, powiedz wprost bo nie podobają mi się te podchody.
- Ptaszki mi wy ćwierkały, że ktoś tu się z Shann'em spotyka.
- Oj bez przesady, dobrze nam się rozmawia, tak samo jak tobie z Jared'em!
- A ty skąd wiesz?
- Ptaszki wy ćwierkały. I tylko to chciałaś wiedzieć?
- No to mnie interesowało najbardziej, bo byłam zła, że dowiaduje nie od ciebie takich rzeczy.
- Wzajemnie, dobra teraz wszystko na bieżąco, okej?
- Okej
Po dłuższej rozmowie z El, dowiedziałam się, że ona także wie o wyjeździe do Waszyngtonu. Co lepsze, że redakcja Ellie wysyła ją w tym samym czasie również do Waszyngtonu. Co oznacza, że będzie z chłopakami się widzieć, a co gorsze, że ja zostaje sama w LA.

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 9

~ Hej! ;) Mam nadzieję, że święta minęły w miłej, domowej atmosferze i Mikołaj był bogaty w tym roku ;) O to kolejny rozdział, ciesze się, że ktoś to w ogóle jeszcze czyta rozdział wyszedł trochę krótki ale co tam, dobra dalej nie przedłużam. Dobrej lektury!

Dzisiejszego dnia było tak cudownie, zdjęcia zrobione, nowy śmieszny znajomy Tomo, dziwne pogadanki z Jared'em, więc dlaczego by sobie tego dnia jeszcze bardziej nie umilić? Bez dłuższego zastanawiania wyjęłam ze swojego całkiem pokaźnego zasobem schowka małą paczuszkę amfetaminy. Szef ze względu na to, że dobrze wypełniam robotę, daje mi całkiem spore zniżki, kto by nie skorzystał, dają to bierz! Pociągnęłam, nagły skok wszystkich zmysłów, istny natłok myśli i totalna euforia... coś pięknego. Wszystko dookoła stało się przejrzyste i takie proste. Po jakimś czasie w końcu trochę do siebie doszłam. Cóż, przydało by się jeszcze trochę... Druga porcja i jedziemy, chwyciłam za torbę i stwierdziłam, że mój własny dom jest dla mnie za ciasny i, że natychmiast muszę wyjść na świeże powietrze. Tak też zrobiłam, szłam gdzie mnie nogi niosły. Podziwiałam rozświetlone ulice miasta aniołów, no ile bym razy nie przechodziła tymi chodnikami, parkami i Bóg wie gdzie jeszcze, to i tak kocham to miasto, szczególnie gdy jestem w takim stanie. Bądź co bądź, stwierdziłam, że udam się do mojej drugiej pracy a właściwie klubu, w którym dokonywałam odbioru przesyłki by donieść ją do adresata. Ale nie dziś, no nie dałabym rady, zresztą Jake sam mi powiedział (po zbędnych oględzinach zdecydowaliśmy się mówić na ty), że mogę przychodzić w wolnych chwilach, kiedy tam tylko chcę, i jeżeli jestem w takim stanie to mogę sobie wybrać kanapę VIP i zawsze tam posiedzieć. Całkiem spoko, nie powiem, że nie.  Cały wieczór przegadałam ze znajomym mi barmanem oraz kilkoma innymi osobami, które też potajemnie robiły w tej branży, wiele mi doradzili jeśli o to chodzi i bardzo mi pomogli. Praca nas do siebie zbliżyła i świetnie się ze sobą bawiliśmy przez prawie, że całą noc.
Powoli się budziłam, a właściwie to te upierdliwe promienie słoneczne! Dlaczego ja nie zasuwam rolet na noc?! Czułam się całkiem wypoczęta, aczkolwiek na ten moment nie mam pojęcia co robiłam większość minionych godzin wstecz. Film mi się urwał, ale mam szczere nadzieje, że nie narobiłam sobie przypału. Kołdra jest jeszcze taka ciepła, ojej tak mi się nie chce wychodzić, leżałabym tak całą wieczność. No ale cóż, toaleta wzywa i trzeba jakoś spędzić produktywnie tą niedziele. Szybko się ogarnęłam i zjadłam śniadanie. Matko, nie pamiętam kiedy ostatnio byłam taka głodna. Te moje nocne wybryki wyzwalają u mnie nie mały apetyt. Moje nadzwyczaj powolne jedzenie jajecznicy przerwał dźwięk nadchodzącego sms'a.

"Co powiesz na wspólny niedzielny rodzinny obiad?"

"Brzmi nie źle ;) Gdzie i kiedy?"

"Zapraszam do siebie, co powiesz na 17:00? Shannon by po Ciebie przyjechał. Masz ochotę na coś specjalnego?"

"Jeśli o jedzenie chodzi to jestem wszystkożerna,zaskocz mnie. To do zobaczenia o piątej"

"Do zobaczenia ;)"

No to niedziela zaplanowana. Rodzinny obiad u Leto w domu. Rodzinny? A co on przez to rozumie? Nie no bez przesady pewnie chodziło bardziej o brata. Raczej by mnie nie zapraszał na jakąś rodzinną schadzkę z babciami i ciotkami.  Na samą myśl aż się śmieje sama z siebie, po co te nerwy, spokojnie. Wstałam od stołu jadalnego, uniosłam talerz i postanowiłam w końcu wziąć się za moje już dawno odwlekane zmywanie. Nienawidzę tego. Otworzyłam laptopa i włączyłam moją playlistę. No i teraz sprzątanie można nazwać frajdą. Poruszałam się w rytm lecącej w tle muzyki rozmyślając nie wiem czemu akurat teraz mi to do głowy przyszło o moje całkiem nie dawno spędzonej upojnej nocy z Jared'em budząc się w jego domu, w jego łóżku, w bardzo niezręcznej sytuacji. Spodziewałam się większych wyrzutów sumienia jeśli chodzi o tą scenę ale miło się pomyliłam. W ogólne jakoś nie zdarzyło mi się poruszyć tej kwestii razem z nim. I zamiast się unikać, to nasza znajomość zdaje się przechodzić na nieco inne tory. Zaczynamy się lepiej poznawać, co akurat bardzo mi się podoba bo zawsze mi brakowało znajomych, należałam do typu samotnika. Tylko z Ellie mi się udało zaznajomić na dosyć sporą ilość czasu. Niektórzy by mogli powiedzieć, że robię to tylko dlatego, że on jest sławny albo, że ma pieniądze. Przykre stwierdzenie, zabolało by mnie to. Jakoś po prostu tak wyszło, sama się, że akurat mi się coś takiego przydarzyło. Ciekawa przygoda. Dobra, przydałoby się wybrać coś na to wyjście. Migiem na oględziny do szafy, i jak zwykle nie ma się w co ubrać, no bądź co bądź ale nie zwykłam nosić często sukienek. Kurcze, skoro wpadło mi trochę kasy do portfela to może nie zaszkodziły by mi jakieś mini zakupy. Tak na pewno się w najbliższej przyszłości na nie wybiorę. Bo dłuższych przemyśleniach zdecydowałam się na zwyczajną, prostą niebieską sukienkę, sięgającą do połowy uda. W sam raz na obiad. Zaczęłam się w nią przebierać przy czym usłyszałam piknięcie dochodzące z mojego komputera, co oznaczało przyjście nowej wiadomości. Szybko narzuciłam na siebie materiał i podeszłam do stolika z danym urządzeniem.

" Witam.
Nazywam się Michael Bridge jestem koneserem sztuki oraz posiadam własną galerie, piszę gdyż poprzez mojego wspólnika dowiedziałem się, że studiuje Pani fotografie i robi wspaniałe zdjęcia, a jeśli on tak mówi to coś na prawdę w tym musi być. Liczę na to, że będę miał wkrótce okazje zobaczyć te wspaniałe fotografie. Jeśli jest Pani zainteresowana współpracą ze mną, proszę odpisać mi na tego maila i wspólnie ustalimy datę spotkania.

                                                                                                                              Pozdrawiam
                                                                                                                              M.Bridge"

Co to do jasnej cholery ma być?! Jaki wspólnik? Jakie zdjęcia? O co chodzi?! Musiałam się wczoraj nie źle zabawić. Dobra spokojnie, odtwórzmy wydarzenia z poprzedniego wieczora. Rozmawiałam ze znajomymi i jakoś wtedy zaczęło się urywać. Chociaż faktycznie no jak Boga kocham komuś dawałam aparat do rąk. Z kimś rozmawiałam.. Coś mi świta. Faktycznie ktoś się przyglądał tym zdjęciom ale co mówił to za Chiny sobie nie przypomnę. No dobra raz kozie śmierć.

"Witam.
Jestem Elizabeth Gartner, owszem studiuje fotografie. Skoro zostałam tak polecona takiej ważnej osobistości jak Pan, myślę, że spotkanie z Panem było by dobrym wyjściem. Rozumiem, że na spotkanie mam wziąć kilka zdjęć. Proszę powiedzieć kiedy Panu pasuję się spotkać.

                                                                                                                             Pozdrawiam
                                                                                                                             E.Gartner

Dziwna sytuacja, bardzo dziwna. No ale dobra, kto wie może coś z tego dobrego wyniknie. Kliknęłam "wyślij" i zamknęłam laptop. Szybko do łazienki się umalować, postanowiłam na naturalność, odrobina tuszu i błyszczyk na usta. Wyszłam z łazienki już praktycznie gotowa, ale w sumie to nie wypada iść tak z mordą na pączki, tak, przydało by się jakieś wino. Coś tam się powinno znaleźć. Nie znam się na winach, El dała mi jakieś na moje imieniny, mimo to, że ich w ogóle nie obchodzę. To chyba będzie odpowiednie, z drugiej strony nie wypada dawać komuś na prezent to co się dostało na prezent, ale ja sama pić nie lubię, więc zrobię przyjemność i sobie i gospodarzom. Dźwięk sms'a, pewnie od Jared'a.


"Shann będzie za jakieś 15 minut, szykuj się ;)"


"Okej"


Szybkie poprawki sukienki, makijażu, alkohol w rękę i w drogę. Jeju czym ja się tak denerwuję, to tylko obiad, matko. Powoli bez, pośpiechu zeszłam schodami na sam dół bloku. Shannon przyjechał najwidoczniej wcześniej ale z tego co widzę nie przyjechał po mnie sam, w samochodzie był ktoś jeszcze. Spokojnie podeszłam i otworzyłam sobie drzwi.
- Hej Lizzy!
- Cześć!
- To co jedziemy na te posiadówę. A żebyś się nie czułam samotna to wziąłem ci Ellie do towarzystwa.
- O Boże, El!
- No co, Tomo bierze Vicky, to i my postanowiliśmy kogoś zaprosić, więc Jared zaproponował tobie a ja El.
- Nie no bardzo fajnie, dzięki.
- Nie mnie dziękuj, Jared'a pomysł.
- W ogóle to mamy taką mini niespodziankę ale to dopiero po obiedzie, a właściwie to prawie, że kolacji.
Ale młody powiedział, że jeśli wam powiem to mam się bać co mi zrobi.
- Już się doczekać nie możemy!
Shannon przypominał mi w tej chwili małe dziecko, które niecierpliwie czeka na Świętego Mikołaja. Do ich domu mieliśmy około piętnastu minut drogi, zaczęliśmy rozmawiać, a szczególnie Ellie z Shannon'em, tak, im to się rozmowa kleiła. Już dawno nie widziałam El takiej roześmianej. Widać, że dobrzy z nich kumple będą. W tle leciało radio, zaczęła się jakaś stara piosenka Red Hot'ów. Rzaem z El doskonale znałyśmy niemal każdą ich piosenkę więc natychmiast zaczęłyśmy po cichu, każda sobie ją nucić, no ale nie Shann. Dopier teraz zrozumiałam, i odpowiedziałam sobie na nurtujące pytanie, dlaczego Zwierzak nie śpiewa z bratem w duecie czy coś. Teraz już wiem. Bo po prostu nie umie. Jego śpiew, to jakby zabijanie kurczaka na rosół, czy coś w podobie tego.
- Jezu, Shann! Błagam ucisz się! Tego się nie da słuchać.
- Ejj! Wy się po prostu nie znacie...
Udawał bardzo skruszonego, ale jednak mu to nie wychodziło tak jak by chciał. Tylko jeszcze bardziej nas rozśmieszył. Powoli dojeżdżaliśmy do ulicy, na której mieszkali bracia Leto. Od razu by to widać,  że nie mieszkają na jej ludzie z ulicy. Istny przepych. Auto się zatrzymało wjechaliśmy na podjazd.
- Nie tego szczerze spodziewałam się po waszym domu.
- Wyobrażałaś sobie czekających a ciebie lokai, złote ściany domu, idealnie przystrzyżona trawa, a w okół ciebie skaczących i tańczących baletmistrzów?
- Dokładnie tak. Tyle może wykluczając baletmistrzów.
- Humor jak zawsze się trzyma.
- A jakże by nie.
- Dobra, może w końcu wejdziemy do tej naszej "willi". Panie przodem.
Szybko podbiegł do drzwi, wpuszczając nas pierwsze, obdarzając szczerym uśmiechem. Już od samego progu do mojego nosa dobiegały przecudne zapachy, aż ślinka cieknie, ale zapach nie był jedynym co dochodziło gdzieś prawdopodobnie z kuchni.
- Tomo! Do jasnej cholery wypierdzielaj mi z tymi palcami!
- Oho, szef kuchni się zdenerwował. Lepiej chodźmy tak szybko bo jeszcze ktoś wyjdzie z tego bez palca.
Przemierzyliśmy dość spory korytarz, wkraczając do wielkiego, gustownego salonu. Szaro czerwone ściany, białe kanapy, płaski telewizor i jeszcze kilka dodatków jeszcze bardziej upiększających to wnętrze.
- Proszę, rozgośćcie się, czujcie się jak u siebie. Zaraz wracam, Jared! Jesteśmy. - I zniknął gdzieś za drzwiami.
- Szczerze, to jakby mi ktoś powiedział, że kiedyś będę na kolacji u braci Leto to bym w życiu nie uwierzyła.
- Ja chyba też nie. Dziwnie być znowu w tym domu.
- No bez przesady.
- No ty najwidoczniej nie miałaś tak upojnego wieczora jak ja...
- Że co proszę?! - Osz kurde ale gafa. Tak się składa, że nie powiedziałam El o tym co się stało tamtej nocy, jak mogłam taką informacje przeoczyć!
- No zdarzyło się, ale byliśmy oboje tacy schlani, że żadne z nas nic nie pamięta.
- To skoro żadne nic nie pamięta to skąd wiecie, że coś się w ogólne stało.
- El. Błagam. Nie każ mi tłumaczyć. Reagujesz jakbyś przyłapała na tym rodziców!
- Ale mogłaś się pochwalić. Najlepszej przyjaciółce byś nie powiedziała! A ktoś jeszcze się dowiedział?
- Powiedzieliśmy Kyle'owi. A w sumie to sam się domyślił bo jak to on - wszystko wie. I teraz dowiedziałaś się ty.
- Jak to tylko my wiemy?
- Stwierdziliśmy, że najlepiej będzie zapomnieć o całym wydarzeniu, a właściwie to jak [poprosiłam o takie zakończenie całej sytuacji.
- Aleś ty głupia... A mogłoby coś z tego wyjść!
- Jak zawsze El romantyczka... - Na całe szczęście do pokoju wparowali Tomo wraz z tego co wiem jego żoną - Vicky. Sprawiała wrażenie bardzo miłej kobiety, się okażę.
- Lizzy! Jak miło mi cię znowu widzieć!
- Mnie też ciebie bardzo miło znowu widać, Tomo. A teraz puść bo mnie zaraz udusisz!
- Oj przepraszam. Chciałem cię komuś przedstawić. Lizz, to jest moja najukochańsza żona Vicky. Vicky poznaj Lizz, nowa znajoma zespołu.
- Bardzo i miło, proszę mów mi Vicky. - Uśmiecha się tak samo wesoło jak i Tomo, to się dobrali.
- Mi też miło, Lizz jestem. A to jest moja najlepsza przyjaciółka Ellie...
- Już jestem! Przepraszam, że dopiero teraz ale musiałem wszystkiego... - Do salonu wbiegł Jared zasapany, pewnie zbiegał ze schodów. Zatrzymał się na samym środku, zaczął się usprawiedliwiać ale przerwał patrząc na mnie badając wzrokiem od dołu do góry. Wyraźnie czułam jak się na widoku wszystkich przeobrażam w chodzącego buraka.
- ...przypilnować, żeby tamten żarłok wszystkiego nie zeżarł.
- No bez przesady! JA wcale tak dużo nie jem...
- Chyba gdy śpisz. - To mu się żart udał, chociaż najwidoczniej Zwierzakowi się nie spodobał bo udawał nadąsanego.
- Lizz! Bardzo się cieszę, że przyszłaś. - Podszedł i delikatnie mnie uściskał. Przez jego ramie widziałam jak El szczerzy się do mnie z tym jej wyrażającym wszystko uśmieszkiem. Boże... kobieto...
- To ja dziękuję za zaproszenie.
- Moja przyjemność gościć tu ciebie.
- Ekhem...
- I was wszystkich... oczywiście.  - Lekko się chłopak zakłopotał ale szybko załagodził podając w końcu do stołu.
- Dobra koniec tych powitań! Głodny jestem!
- Jak zawsze Shann... jak zawsze. - Wszyscy znowu obśmieli biedaczka, ale byliśmy tak wszyscy głodni, że przyznaliśmy mu racje, podawaj! Przyznam, całkiem smacznie wszystko wyglądało. Na stole znajdował się półmisek z lasagne, trzy rodzaje sałatek, Tomo dbał by żaden kieliszek nie był pusty i napełniał go czerwonym, słodkim winem. Żeby nie było, że mi nie smakuje bo nie zjadłam zbyt dużo, wypadało by podziękować za posiłek jak to mnie mama nauczyła.
- Jared, nie powiedziałabym, że potrafisz tak gotować.
- Wiele rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz - puścił dyskretne oczko w moją stronę - ale mam nadzieje, że smakowało.
- O tak bardzo...
- Shannon. Powiedziałeś o niespodziance?
- Nie. Dotrzymałem słowa.
- No w szoku jestem, że ci się udało.
- To ja może pójdę przygotowywać tą niespodziankę bo jeszcze chwila i oszaleje...
- Idź, idź. Zawołaj nas kiedy skończysz. - Odprowadził go śmiejącym się wzrokiem, widać było, że jest     w swoim żywiole, lubił dopiekać bratu, ale jestem pewna, że Shann też mu nie źle dopieka, tylko po prostu nie chce tego robić przy nas. Tomo cały czas robił za mistrza imprezy, wali żartami na prawo i lewo, na co pokładaliśmy się ze śmiechu, skąd ten człowiek czerpie tyle energii? Jared na chwile zniknął zerknął jak idzie Shannon'owi w przygotowaniu, po czym już po chwili wrócił zapraszając nas do ogrodu.

                                                              ***

W życiu bym nie pomyślała, że mają taki duży ogródek. A co ważniejsze, że urządzają w nim ogniska. To mi do nich w ogóle nie pasuje, to takie... słodkie. Gorące kiełbaski prosto z ognia albo pysze pianki! Sama poczułam się jak mała dziewczynka z tatą na biwaku. Ach... miłe wspomnienia. 
- Hej, co tak dumasz?
- Co? Ja? A nie, nic, tak sobie wspominam.
- A cóż takiego wspominasz?
- Wypady z moim tatem na biwaki, tez urządzaliśmy ogniska.
- Podoba ci się to?
- No jasne!
- To specjalnie dla takiej miny mogę takie ogniska robić.
- Haha dzięki...
- Proszę.
- Zadziwiasz mnie Leto.
- Dlaczego?
- Gotowanie, ogniska, pianki, jakoś mi to do ciebie nie pasuje.
- Jak już mówiłem, wielu rzeczy o mnie nie wiesz...
- A skąd wziął się ten pomysł na akurat taką niespodziankę?
- Jak z Shann'em byliśmy mali, mama często organizowała nam taką rozrywkę, i bardzo nam się to podobało. A, że poukładało się nam tak w życiu, że nie ma czasu na takowe rzeczy, to chwytamy chwile, no i proszę co wynikło. - Skończył zdanie wkładając sobie opieczoną piankę do ust.
- Faktycznie. W życiu nie powiem, wyszło wam. Gratuluję.
- Dziękuję.
- Jeśli chcesz to mogę pokazać ci coś jeszcze, co bardzo lubię robić z Shannon'em gdy jesteśmy akurat w Los Angeles w domu.
- Okej. - Wstaliśmy z krzeseł, opuszczając towarzystwo pochłoniętych rozmową między sobą rozmową Tomo z Vicky i Shann'a z El. Uuu no kto by pomyślał, że się tak zagadają, potem jej to na pewno wypomnę. A co.  Jak się okazało ogród jest jeszcze większy niż się wydawało, zobaczyłam odkryty, podświetlony basen, do którego aż się chciało wskoczyć. Nieopodal stała altanka z ławeczkami o stolikiem. Minęliśmy klomby kolorowych schowanych już kwiatów gdy w końcu doszliśmy do miejsca gdzie rosło kilka drzew.
- No i proszę, o to najlepsza rozrywka na gwieździste wieczory takie jak dzisiejszy. - Szliśmy dalej przed siebie gdy znaleźliśmy się przy dwóch czerwonych hamakach. Jared usiadł na jednym pierwszy po czym zachęcił mnie ruchem ręki bym położyła się na drugim. Niebo faktycznie było bardzo gwieździste. Coś pięknego. 
- I jak?
- Robi wrażenie. Już nie pamiętam kiedy ostatnio patrzyłam w niebo.
- Ja robię to gdy tylko jest w miarę ciepło na dworze. A znasz jakieś konstelację?
- Potrafię pokazać mały wóz.
- Czyli nie znasz. Mogę z kilka pokazać, dzisiaj idealnie widać. - zaczął wymieniać mniej więcej kojarzące mi się nazwy. Miło posłuchać, że interesuję go coś takiego.
- Znowu zadziwiasz Leto.
- Takie hobby. To może dla odmiany ty mi powiesz co lubisz robić?
- Hmm... No na przykład lubię ciepłe swetry, dobre książki albo filmy oraz najlepsze na wszystko - gorące kakao... O tak.
- Oj masz racje. Kakao i pianki mmm to jest to...
- Widzę, że podzielasz moje zainteresowania.
- A kto nie lubi dobrego filmu i kakaa?
- Nie mam pojęcia.
- No właśnie. - Przegadaliśmy tak Bóg wie ile czasu. Bardzo fajnie się nam rozmawiało, chociaż gdy zrobiliśmy sobie kilkuminutową cisze by popatrzeć w skupieniu w niebo przyznam trochę mi się przysnęło, to cała zasługa tego słodkiego wina, ach Tomo... Obudziło mnie gdy poczułam, że ktoś mnie podnosi, ale byłam taka zmęczona, że nawet nie miałam siły nic powiedzieć tylko stać mnie było na jakieś ciche mruknięcia.
- Ćśśś, śpij. - Po chwili już byłam w łóżku przykryta kocem po samą szyję, chciałam się poruszyć ale moje oczy były takie ciężkie...